wtorek, 20 grudnia 2011

O północy w Paryżu

Jak już narzekałam na Cypr wiele filmów nie dociera, albo docierają z opóźnieniem, tak też był z O północy w Paryżu. Cieszę się, że udało nam się wczoraj wybrać do kina, bo dziś wyjeżdżamy i w ogóle byśmy nie zobaczyli.

Dawno się tak dobrze nie bawiłam w kinie, humor dokładnie taki, jaki lubię, zarówno w dialogach, jak i sytuacyjny, zwłaszcza postać Paula dostarcza sytuacji do śmiechu. Dodatkowo piękne zdjęcia Paryża, trochę znanych miejsc, a wiele takich zwyczajnych, urokliwych, bo choć o życiu w Paryżu nie marzę, to jednak miło go zobaczyć od czasu do czasu, a teraz już dawno nie widziałam. Co jeszcze? Dobrzy aktorzy, cały przegląd przezabawnych postaci, ach ten Dali i jego nosorożceJ

Przesłanie filmu “The grass is always greener on the other side of the fence”, to coś dla mnie, moja przyjaciółka Madzia zawsze mi wypomina takie myślenie i...pewnie ma trochę, albo i trochę więcej racji, a życie w latach 20 też nie raz mi się marzyło jak bohaterowi filmu (ach te stroje i imprezy!).


Nasz bohater, Gil,  trochę utknął, marzy o życiu w przeszłości, pisze powieść i nie idzie mu najlepiej, do tego przygotowuje się do ślubu z kobietą z piekła rodem z jeszcze koszmarniejszej rodziny (swoją drogą Amerykanie są ukazani jako wyjątkowo płytcy i antypatyczni turyści). Gilowi z pomocą w jego zmaganiach przychodzą podróże w czasie i poznane w przeszłości sławne postaci: Ernest Hemingway, F. Scott Fitzgerald, Gertrude Stein i wiele innych, dzięki nim i pięknej Adrianie (kochance Picassa, Modiglianiego i innych artystów) odkrywa czego chce od życia i postanawia to zrealizować i zacząć żyć w teraźniejszości.
To nie jest film wybitny, ale uroczy, zabawny i na pewno wart obejrzenia. Polecam.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Koniec świata i Hard-boiled Wonderland

Utknęłam ostatnio jak nigdy, czytałam jedną książkę, przez kilka miesięcy i to zdecydowanie nie była wina książki. Po trochu złożyło się na to lenistwo, nie chciało mi się najzwyczajniej w świecie, czytałam parę stron przed zaśnięciem i padałam, po trochu złożyło się na to oglądanie seriali, swoją drogą polecam Broadwalk Empire, Game of Thrones i Fringe, a po ostatnie, to, że czytałam po angielsku, a to jakoś sprawia mi mniejszą przyjemność, niż czytanie po polsku, choć walczę z sobą, bo to spora oszczędność, kiedy możemy czytać te same książki z X, zamiast kupować polskie i greckie.

Koniec świata i Hard-boiled Wonderland, to moje drugie spotkanie z Murakamim, choć pierwsze, jest jeszcze nie kompletne (już za kilka dni zakupię 1Q84 tom trzeci i będzie kompletne!) i kolejne udane. Nie wiem, czy Murakami zawsze prowadzi akcję na dwóch planach, ale tak jest w przypadku obu pozycji, z którymi się zetknęłam i na razie nie znudził mnie ten zabieg. Mamy dwa światy, jeden realny, drugi baśniowy, dobrze zbudowane, odkrywane przed nami po kawałku, na przemian. Od początku domyślałam się, jak są połączone, częściowo miałam rację, częściowo trudno było wymyślić do końca jak autor je połączy i spodziewałam się też innego zakończenia.
Nasz bohater żyje sobie spokojnie, trochę na uboczu i wcale nie ma ochoty się wyróżniać z tłumu, a przychodzi mu zmierzyć się przygodami na miarę Alicji w Krainie Czarów, w zasadzie staje się taką Alicją. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że Murakami napisał tę książkę już ponad 20 lat temu, bo czyta się ją jakby była dopiero napisana, wizja świata trochę jak z Matrixa, dalej może być obrazem przyszłości, praca głównego bohatera, który zajmuje się przetwarzaniem i enkrypcją danych we własnym, odpowiednio zaprogramowanym mózgu, dalej jest ciekawą koncepcją.  Co mi się podoba u autora, to też jak rysuje postaci, trochę zagubione w świecie, czy raczej odizolowane, trochę nieszczęśliwe, ale zdecydowanie emocjonalne i szukające uczuć, otwarte na nie. Nie chcę pisać za dużo, bo nie chcę psuć przyjemności czytania, tym, którzy po książkę dopiero sięgną. Polecam.

Pierniczki jak alpejskie

W tym roku nie upiekłam klasycznych pierniczków całusków, upiekłam nadziewane pierniczki w stylu alpejskich. Część nadziałam powidłami śliwkowymi i posmarowałam lukrem ( i krótko z nim zapiekłam), część nadziałam konfiturą morelową i polałam gorzką czekoladą, a po wyczerpaniu nadzienia, resztę upiekłam bez niczego i polałam mleczną czekoladą i gorzką czekoladą.

Pierniczki jak alpejskie
Przepis od Dorotuś

Składniki:

1 kg mąki pszennej
8 żółtek
3 białka
1,5 szklanki cukru
3 łyżki kakao
200 ml gęstej, kwaśnej śmietany
3 łyżeczki sody
4 łyżeczki przypraw (2 cynamonu, 1 goździków, 1/2 kawy rozpuszczalnej, 1/2 pieprzu), można dodać przyprawę do pierników, ja dodałam cynamon, goździki i ziele angielskie, utłuczone w moździerzu, 8 łyżek, ale ja lubię bardzo mocne pierniczki)
1 kostka masła/margaryny (250 g)
1 słoik miodu (400 g)

Dzień przed pieczeniem:

Kakao wymieszać z mąką w dużej misce, odstawić. Miód zagotować z przyprawami, odstawić, włożyć masło, poczekać aż się rozpuści, a potem wystygnie. W śmietanie rozpuścić sodę, odstawić - śmietana zwiększy swą objętość (powinna mieć temperaturę pokojową). Białka ubić na pianę, dodać cukier, ubijając, dodawać żółtka. Ubite jaja wlewać do mąki i delikatnie wymieszać, wlać miód i dalej mieszać. Na koniec dodać śmietanę z sodą. Ciasto będzie dość rzadkie. Odstawić je przykryte w chłodne miejsce, w ciągu 24 godzin zgęstnieje.

W dniu pieczenia:

Ciasto podsypać mąką, rozwałkować na gubość 3 mm (nie cienko, najsmaczniejsze są te grubsze pierniczki) i wykrawać pierniczki. Mocno podsypywać maką.
Blachę wyłożyć papierem lub folią aluminiową, pierniczki ułożyć w pewnej odległości od siebie.
Piec w temperaturze 180ºC przez 7-12 minut (w zależnosci od grubości i wielkości, ja piekłam 11 minut nadziane i 7 minut te bez nadzienia). Studzić na kratce. Można pierniczki polukrować lub ozdobić. Jeśli mają być błyszczące, przed pieczeniem posmarować roztrzepanym białkiem.

Smacznego :)

* pierniczki są mięciutkie jak są ciepłe, potem lekko twardnieją, są mięciutkie znowu po 2 tygodniach (czyli piec minimum 2 tygodnie przed świętami); przechowywać w szczelnym pojemniku

Melomakarona i Kourabiedes- cypryjskie ciasteczka na Boże Narodzenie

Śpieszę się żeby wrzucić zdjęcia i przepisy przed Świętami. Te dwa rodzaje ciasteczek to typowe wypieki świąteczne na Cyprze i w Grecji, pełne orzechów, pachnące miodem, bardzo polecam. Oba przepisy autentyczne, od ciotki mojego męża, a u niej od jej mamy. Co roku zastanawiam się które bardziej lubię słodkie od syropu melomakarona czy kruche migdałowe kourabiedes, trzeba upiec oba i próbować!

Melomakarona (μελομακάρονα)

składniki:

8 filiżanek mąki
2 filiżanki oleju
1/2 filiżanki soku z pomarańczy i otarta skórka z jednej
1 łyżka proszku do pieczenia
3/4 filiżanki cukru
kieliszek brandy
1 łyżka cynamonu

syrop:
1 i 1/2 filiżanki wody
1 filiżanka cukru
4 łyżki miodu
Do nadziania i posypania:
orzechy włoskie, daktyle, tarte migdały

Wykonanie:
Banalnie proste. Mieszamy olej, sok i skórkę z pomarańczy i brandy z cukrem, następnie dodajemy mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i cynamon, wyrabiamy ciasto, jeżeli jest zbyt suche możemy dodać 1-2 łyżki wody.
Przygotowujemy orzechy i daktyle do nadziania-kroimy na ćwiartki. Migdały do posypania możemy drobniutko posiekać, albo wrzucić do malaksera, ale uważając, żeby nie zamienić ich w miazgę i zostawić trochę grubszych kawałków. Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni C.
Ciasto dzielimy na kuleczki wielkości orzecha włoskiego (mi wyszło 63), każdą kulkę rozpłaszczamy na placuszek w środek wkładamy ćwiartkę daktyla i  jedną lub dwie ćwiartki orzecha włoskiego, całość zwijamy i zlepiamy w owalny kształt, układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i kontynuujemy z resztą ciasta, kiedy blacha się zapełni, każde ciasteczko delikatnie spłaszczamy widelcem, tak żeby zostawić delikatne podłużne ślady i wstawiamy do piekarnika, pieczemy 20-25 minut, ciasteczka nie muszą być bardzo ciemne, nabiorą jeszcze koloru od syropu.
W czasie gdy ciastka się pieką przygotowujemy syrop, podgrzewamy wszystkie składniki na niedużym ogniu do zagotowania, ściągamy szumowiny (pianę, zwał jak zwał), odstawiamy.
Tuż przed wyjęciem ciastek z piekarnika ponownie podgrzewamy syrop i zostawiamy go, tak żeby tylko lekko mrugał, wrzucamy do niego gorące ciastka, partiami, obracamy je, tak, żeby całe pokryły się syropem, po około 2-3 minutach wyciągamy, układamy na kratce lub talerzu i posypujemy tartymi migdałami.
Smacznego!
Z kolejnym przepisem wiąże się zabawna historia. W przepisie widnieje tajemniczy spry, to bardzo popularna na Cyprze dość miękka margaryna w puszce, zupełnie bezwonna, dostępna w każdym markecie, możecie użyć wyłącznie masła, lub użyć Kasi czy innej margaryny do pieczenia. Wyciągnęłam wczoraj przepis i patrzę 1 Spry, chciałam zastąpić masłem więc googlam, żeby sprawdzić ile taki jeden Spry ma gram, wchodzi mi link na wikipedii, że Spry był produkowany od 36 do 60 roku, a obecnie jest dostępny tylko na Cyprze i nawet jest zdjęcie puszki tego obecnie produkowanego, oprócz tego jest wyjaśnienie na about.com, co to jest Spry i masę pytań na różnych stronach w stylu „przepis mojej babci zawiera Spry, co to jest?” itp, pośmiałam się i opowiadam mężowi. On mi na to, że jedna z jego ciotek, która mieszka w Atenach, kiedyś wzięła jakiś przepis od ciotki z Cypru i widząc na liście składników Spry i nie wiedząc co to, dodała SpriteJ Nie muszę chyba tłumaczyć, że ciastka nie wyszły. Cóż u mnie okazało się, że nie mam aż tyle masła w domu, więc X pojechał i kupił Spry...

Kourabiedes (κουραμπιέδες)
składniki:
4-5 filiżanek mąki
175 gram masła
1 spry (350gram)
1 filiżanka cukru pudru
2 żółtka
2-3 łyżki brandy
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 filiżanka lekko posiekanych migdałów
cukier waniliowy
do posypania:
cukier puder
Wykonanie:
Ucieramy masło i/lub margarynę, dodajemy cukier i cukier waniliowy, a potem po jednym żółtka i brandy, na końcu mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i migdały.
Ciasto będzie lekko klejące, ale powinno dać się formować, jeżeli jest zbyt miękkie podsypcie więcej mąki. Ciasto chłodzimy około godziny w lodówce.
Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni C.
Ciasto dzielimy na kuleczki wielkości orzecha włoskiego i układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zostawiamy trochę miejsca, bo ciastka urosną, delikatnie spłaszczamy je dłonią. Pieczemy około 20 minut, aż się lekko zrumienią, po wyjęciu natychmiast posypujemy grubo cukrem pudrem. Nie przenosimy ciastek dopóki nie ostygną, bo się rozpadną. Z podanej ilości wychodzi 60-70 ciastek.
Polecam!

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Śniadania niecodzienne

Codzienne śniadania to zadanie mojego męża, ja mam problemy ze wstawaniem z łóżka, potem biegam w panice, zawsze spóźniona, co innego w weekend, piekę chleb, robię jajecznicę, albo omlety, czasem coś słodkiego, ale to na życzenie X, ja nie lubię słodyczy rano, zupełnie mi nie podchodzą, chyba, że wstaniemy naprawdę późno.
Parę pomysłów śniadaniowych poniżej.
Śniadaniowe „pizze” powitanie słońca
To tak naprawdę nie są pizze, a zapieczona pełnoziarnista pita, pomysł z książki kucharskiej Diety South Beach.
Potrzebujemy:
szpinak (świeży lub mrożony)
pełnoziarniste pity
jajka
kawałek fety
oliwę z oliwek
pomidorki koktajlowe lub zwykłe
sól i pieprz

Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni C. Podsmażamy szpinak na odrobinie oliwy. Pity rozkrajamy na pół i smarujemy w środku odrobiną oliwy, pieczemy w piekarniku przez kilka minut, aż się zrumienią, wyciągamy, na pitach układamy szpinak, pomidorki, zostawiamy wolne miejsce na środku i wbijamy w nie jajko, solimy i pieprzymy i z powrotem do piekarnika na 8-10 minut, aż białko się zetnie, rozkruszamy na wierzchu odrobinę fety i pieczemy jeszcze dwie minuty, aż feta nabierze koloru. Najlepiej nadaje się do tego okrągła grecka pita, ja miałam owalne cypryjskie, malutkie, więc u mnie jedna część z jajkiem, a druga bez.

Smacznego!

Omlet lub frittata z cukinią i kozim serem


Jestem uzależniona od jajek, a na weekendowe śniadanie są po prostu obowiązkowe. Bardzo często robię frittaty, parę lat temu dostałam od mojej przyjaciółki Ani prezent „na nowe mieszkanie” dwie patelnie tefala ingenio (takie z odłączaną rączką i pokrywką) i to zdecydowanie mój ukochany sprzęt kuchenny, patelnie przeprowadzały się ze mną parę razy, mieszkały w Polsce, w Szanghaju i teraz na Cyprze, nie wyobrażam sobie gotowania bez nich, są idealne do pieczenia frittaty i do tarty tatin i jeszcze można je chować w lodówce.  Po czterech latach używania teflon nienaruszony, mniejsza zachowała idealny kształt, większa odrobinę się spłaszczyła z jednego boku, no dobra dość tej reklamy, bo mi nie płacąJ
Ta frittata to kombinacja moich ulubionych składników do tarty, w omlecie sprawdza się równie dobrze.

Potrzebujemy:

dwie małe lub jedną większą cukinię
kozi ser dojrzewający (najczęściej rolka, choć niekoniecznie)
3-4 jajka
mleko
sól, pieprz
tymianek (opcjonalnie)
pomidor (opcjonalnie)
oliwa z oliwek

Cukinię kroimy w plastry, na patelni rozgrzewamy odrobinę oliwy, smażymy cukinię z obu stron, aż lekko się zrumieni, możemy odrobinę podlać wodą, żeby się jeszcze trochę poddusiła. W misce mieszamy jajka, z solą i pieprzem i tymiankiem jeśli używamy, dodajemy trochę mleka (tak mniej więcej 1/3 szklanki). Na patelni pomiędzy cukinią układamy plasterki sera, zalewamy całość masą jajeczną, podważamy omlet dookoła, tak, żeby masa ściekała pod spód i żeby pozbyć się surowego jajka,  jeżeli używacie patelni, w której można zapiekać, powinniście wcześniej włączyć i nagrzać piekarnik do 180 stopni C., a teraz wstawić frittatę na parę minut do zapieczenia, w piekarniku dość mocno urośnie, potem trochę opadnie, ja pod koniec położyłam na wierzchu plastry pomidora i podpiekłam z nimi jeszcze minutę, tak żeby się tylko podgrzały. Jeżeli wybraliście opcję omleta, zsuwamy go ostrożnie na duży talerz, następnie nakrywamy go patelnią i szybkim ruchem przewracamy na drugą stronę, na wierzchu możecie ułożyć plastry pomidora, jak tylko spód się zetnie można zajadać.

Smacznego!

I na koniec na słodko. Miałam pudełko ricotty, X miał ochotę na słodkie śniadanie, pamiętałam, że widziałam gdzieś przepis na placuszki z ricottą, oto one.


Ricotta hotcakes
Źródło: Moje Wypieki

Składniki:
250 g serka ricotta
125 ml mleka
2 duże jajka, osobno białka i żółtka
100 g mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
2 łyżeczki oleju
można dodatkowo posłodzić (ja dałam 2 łyżki cukru pudru)

Ricottę, mleko, cukier i żółtka wymieszać na gładką masę. Dodać olej i wymieszać. Dosypać mąkę wymieszaną z proszkiem cały czas mieszając. Na końcu dodać pianę z białek i wymieszać.
Na patelni rozgrzać olej (ja smażyłam na patelni do naleśników, bez tłuszczu) i nakładać łyżką porcje ciasta. Smażyć dość krótko z obu stron. Podawać z owocami i/lub syropem.

Do placuszków usmażyłam jabłko: pokroiłam w kostkę, podsmażyłam na maśle, potem dolałam trochę wody, rodzynki, cukier waniliowy i poddusiłam chwilę.
Smacznego!

czwartek, 1 grudnia 2011

Kalmary 5 smaków

Wspominałam wcześniej o mojej miłości do ryb i owoców morza. Tym razem świeże kalmary, wstyd się przyznać, to pierwszy raz kiedy zabrałam się na świeże kalmary, ale na pewno nie ostatni, wiele razy kupowałam mrożone, myślałam, że świeże będą gumowate i że mrożenie im pomaga, nieprawda, świeże, w ogóle nie były gumowate, pyszne, miękkie i delikatne.


Kalmary 5 smaków
Źródło: Mediterrasian

Składniki:
2 łyżki sosu hoisin
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka chińskiego wina ryżowego (miałam w Szanghaju, teraz niestety używam wytrawnego sherry)
1 łyżeczka brązowego cukru
½ łyżeczki przyprawy 5 smaków
1 łyżeczka oleju sezamowego
3 łyżki oleju rzepakowego lub z orzeszków ziemnych
2 duże kalmary ( ja użyłam czterech mniejszych), przekrojone na pół, wyczyszczone, nakrojone w kratkę od wewnętrznej strony i następnie pokrojone na mniejsze kawałki
1 czerwona papryka pokrojona w cieniutkie paseczki
1 pęczek bok choy, odcięte najgrubsze końce, liście posiekane, niezbyt drobno
2 ząbki czosnku, rozgniecione
 1 łyżeczka tartego imbiru
1 małe, czerwone chili, pozbawione pestek i drobno posiekane
1 i ½ filiżanki wywaru rybnego, z kurczaka lub warzywnego
1 i ½ łyżki skrobi kukurydzianej rozmieszana na pastę z taką samą ilością wody

Wykonanie:
Mieszamy sos hoisin i sojowy, wino ryżowe, cukier, przyprawę 5 smaków i olej sezamowy w miseczce. Rozgrzewamy wok i dodajemy łyżkę oleju, smażymy kalmary około 40 sekund ( dzięki nacięciu ładnie się zwiną). Ściągamy kalmary z woka na talerz. Rozgrzewamy na woku pozostały olej, smażymy paprykę, przez 2 minuty, następnie dodajemy bok choy i smażymy kolejne 3 minuty, dodajemy czosnek, imbir i chili, smażymy minutę, następnie dodajemy sos i wywar, a na końcu pastę z mąki kukurydzianej, mieszając energicznie podgrzewamy, aż sos zgęstnieje, dodajemy usmażone kalmary i mieszamy z sosem, podajemy natychmiast, z ryżem.

Smacznego!

Andrzejki i Sabat Czarownic

A Wczoraj....

Za sprawą Doroty spędziłyśmy niezapomniany wieczór w babskim, bardzo międzynarodowym towarzystwie.  Były andrzejkowe wróżby i inne czary, wspomagane grzanym winem i ogniem w kominku, także o przyszłość mogę być całkiem spokojna i o to, że nie zabraknie w niej brokułówJ ( odczytywanie cieni z wosku czasem przysparza trochę kłopotów w interpretacji). Niech żyją wiedźmy wszelkiej maści!
P.S. Choć dziś trochę boli mnie głowa, to i tak uśmiecham się do siebie na wspomnienie wczorajszego wieczoru.

środa, 30 listopada 2011

Mała uczta indyjska

Pisałam wcześniej o tym jak to mnie czasem w kuchni ponosi, wejdę coś przygotować i zniknę na parę godzin, bo przygotuję więcej niż jedno coś. Czasem mąż robi za podkuchennego, może nie z wielkim entuzjazmem, ale nie ma wyjścia, poza tym niestety nadaje się raczej to tych mniej skomplikowanych zadań kuchennych, jakoś nie ma talentu ani dobrej pamięci jeżeli chodzi o gotowanie. Tak było i tym razem miałam tylko zrobić curry z kurczaka, zrobiłam i do tego jeszcze drugie warzywne z bakłażana i pomidorów i chapati, no i ryż, ale ryż to się sam gotuje, z tym, że dodałam do ryżu szczyptę szafranu, szczyptę curry i szczyptę ziarenek kuminu.

Curry z kurczaka z Goa
Źródło: BBC Good Food

Składniki:

1 cebula pokrojona w plasterki
4 udka z kurczaka bez kostki pokrojone na mniejsze kawałki
Puszka mleczka kokosowego 165 ml
2 zielone chili (rozcięte wzdłuż po jednej stronie, nie przepołowione, z pestkami lub bez, zależy jak ostrą potrawę chcecie otrzymać)
1-2 łyżki pure z tamaryndowca
sól
olej

ostra pasta:
łyżeczka ziarenek kuminu
2 łyżeczki ziarenek kolendry
2 ząbki czosnku
kawałek utartego imbiru (łyżka)
2 suszone czerwone chili, połamane, lub ½ łyżeczki płatków chili
2 łyżeczki turmeryku

Na suchej patelni prażymy kumin i kolendrę, jak zacznie strzelać , wrzucamy do moździerza i rozcieramy, mieszamy z pozostałymi składnikami pasty.
Wykonanie:
Na patelni rozgrzewamy łyżkę oleju, dodajemy cebulę i szczyptę soli, smażymy na średnim ogniu, aż cebula zmięknie, następnie dodajemy ostrą pastę i smażymy parę minut, aż zacznie mocno pachnieć. Dodajemy kurczaka, smażymy przez chwilę, żeby oblepił się przyprawami i zabarwił na żółto, dodajemy mleczko kokosowe i chili. Całość przykrywamy i gotujemy na wolnym ogniu około 20 minut, na końcu dodajemy pastę z tamaryndowca, dodajcie łyżkę i posmakujcie, jeżeli chcecie, żeby kurczak był trochę bardziej kwaśny dodajcie więcej. Podajemy z ryżem basmati i /lub chlebkiem indyjskim (naan, chapati lub roti).

Curry z bakłażana z pomidorami i kolendrą
Źródło: BBC Good Food

Składniki:

olej do smażenia
1 cebula, posiekana
2 duże bakłażany, pokrojone w plastry
1 łyżeczka turmeryku
½ łyżeczki mielonego kuminu
1 łyżeczka mielonej kolendry
1łyżeczka nasion czarnuszki (Nigella sativa)
sól
2-3 garści pomidorków koktajlowych
Garść posiekanej kolendry

Wykonanie:
Na patelni rozgrzewamy odrobinę oleju, dodajemy cebulę i szczyptę soli, smażymy na średnim ogniu, aż cebula zmięknie,  przekładamy na talerz. Ponownie rozgrzewamy odrobinę oleju i smażymy bakłażana, chcemy żeby się zrumienił, nie dodajemy zbyt dużo oleju, bo bakłażan „wciągnie” każdą ilość, ewentualnie podlewamy odrobinę wody, po obsmażeniu ściągamy na talerz z cebulą. Po raz ostatni rozgrzewamy kapkę oleju i podsmażamy przyprawy, tak, żeby rozwinęły aromat, dodajemy bakłażana, cebulę i pomidorki, gotujemy aż pomidorki popękają. Podajemy posypane kolendrą, z ryżem basmati i/lub indyjskim chlebkiem i jogurtem.

Ten przepis jest bardzo prosty i chlebki robi się bardzo szybko, warto przygotować zamykany pojemnik, ze ściereczką  i przekładać do niego każdy usmażony chlebek, pozostaną ciepłe i miękkie, chlebki możemy przechowywać kilka dni w lodówce i odgrzewać na patelni lub w mikrofalówce, dobrze się mrożą, poczekajcie aż ostygną, zawińcie w folię i schowajcie do zamrażarki.

Chapati
2 szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej
dwie szczypty soli
2 łyżki oleju lub ghee
woda (tyle ile ciasto wchłonie)

Wykonanie:
Mieszamy mąkę z solą, dodajemy trochę wody, zagniatamy, znowu dodajemy wody, kiedy ciasto zaczyna się lepić dodajemy tłuszcz i wyrabiamy do połączenia składników. Ciasto powinno być gładkie i miękkie. Dzielimy ciasto na kulki wielkości orzecha włoskiego, lub większe, mi wychodzi z tej ilości 12 kulek. Każdą kulkę delikatnie obtaczamy w mące i odkładamy na bok, następnie rozpłaszczamy palcami i wałkujemy na placki około 15 cm średnicy, delikatnie przesypujemy mąką i układamy jeden na drugim. Przystępujemy do smażenia, ja używam patelni do naleśników, rozgrzewamy mocno patelnię i kładziemy placek, jak zaczną się tworzyć bąbelki, przekładamy na drugą stronę, kiedy się przyrumieni  jeszcze raz przewracamy i delikatnie dociskamy powierzchnię ściereczką, aż się wybrzuszy, ściągamy z patelni i przekładamy do pojemnika, zawijamy w ściereczkę i powtarzamy z pozostałymi plackami.
Obecnie chapati to specjalizacja X, ja robię inne rzeczy, a on przygotowuje chlebki.
Smacznego!

wtorek, 29 listopada 2011

Zapiekana cukinia

Robi się paskudnie na świecie, wiem, nie powinnam narzekać, ponarzekam jak pojadę do Polski i będzie zimno i będzie wiało i naprawdę będzie paskudnie. Przeważnie nie mam szczęścia do pogody w Polsce, pojadę latem leje, pojadę zimą nie ma śniegu i już przestałam się łudzić, że to się zmieni, może tak przechytrzę pogodę. Na Cyprze dalej ładnie, ale jak na Cypr to paskudnie, bo zimno wieczorem i rano, a w dzień gorąco, w sam raz żeby się rozchorować. No i chorują dookoła, mi na razie leci z nosa trochę, ale się nie daję, mam nadzieję, że przejdzie.
Jak zawsze mówię najbardziej na Cyprze lubię świeże warzywa przez cały rok, odpada mi problem płakania za pomidorami zimą, bo mam i to dobre i generalnie zawsze mogę kupić sałatę i ogórki i wszystko czego dusza zapragnie. Odzwyczaiłam się od jedzenia kiszonek, choć czasem zatęsknię, ale mąż nie lubi, więc go nie katuję, z drugiej strony, jak nie będzie jadł, to się nie nauczy, też nie lubiłam jak byłam mała.
Oczywiście i tu jest sezon na konkretne warzywa i owoce, teraz jem świeże figi, na umór, bo niedługo się skończą, ale nie o figach dzisiaj, dziś cukinia w roli głównej.
Ta prosta zapiekanka może być daniem głównym, może być dodatkiem do mięsa i tak ją najczęściej stosujemy, szybka prosta i smaczna.

Zapiekana cukinia
4-5 niedużych cukini
200ml gęstego jogurtu
1 jajko
około 100g pokruszonej fety
garść orzechów włoskich
pieprz
łyżka oliwy

Nagrzewam piekarnik do 180 stopni C. Kroję cukinię w dość grube plastry, układam w płaskim, żaroodpornym naczyniu wysmarowanym oliwą, wstawiam do piekarnika i podpiekam parę minut, w międzyczasie w miseczce rozbijam i rozkłócam jajko, mieszam z jogurtem i dodaję świeżo zmielonego pieprzu, dodaję fetę i znowu mieszam. Wyciągam cukinię, na wierzchu wykładam masę jogurtowo-jajeczno-serową,  posypuję orzechami, krusząc je trochę w palcach i z powrotem do piekarnika, piekę, aż się zrumieni, około 20 minut.

Smacznego!

poniedziałek, 28 listopada 2011

Wakacje-Trójmiasto

Po Krakowie było moje Trójmiasto i jak zwykle ciężko o nim pisać, bo przecież jestem u siebie, ale już nie u siebie, fantastyczne spotkania ze znajomymi, doskonale spędzony czas z rodziną, najwspanialsza kuchnia mojej mamy, która chce nas nakarmić na śmierć.



Wybraliśmy się na spacer po gdańskiej starówce, bo poprzednio zabrałam X mroźną zimą, jeszcze wcześniej latem cztery lata temu, więc niewiele pamiętał. Gdańsk to piękne miasto, ale niestety wieczorem kompletnie wymarłe i to się niestety nie zmienia. Wybraliśmy się na spacer po parku Oliwskim i uwaga, dwie blondynki (siostra i ja co teraz udaje, że nie jest blond, ale ruda) nie mogły znaleźć Katedry...no w końcu znalazły i ta ruda miała rację w której stronie parku jej szukać, bo ta druga już zaczęła wątpić, że Katedra rzeczywiście znajduje się w parku! Niestety w katedrze miała miejsce jakaś uroczystość i nie mogliśmy wejść do środka.




Dodatkowo były obowiązkowe spacery po Gdyni i Sopocie oczywiście, a głównie Gdyni i cudowne spacery po kaszubskim lesie, których zdecydowanie najbardziej mi brakuje.
Kulinarnie, pomiędzy opychaniem się u mamy, dopychaliśmy się w rozmaitych innych miejscach.
Sopot
Tesoro- autentyczna włoska knajpa, prowadzona przez Włochów, w tej chwili najlepsza pizza w Trójmieście, według wielu moich znajomych, według mnie, pizzowego potwora doskonała, dobre winko domowe, podobno dobry makaron, nie próbowałam, jak jest pizza z pieca opalanego drewnem, nikt mnie nie zmusi do zamówienia innego jedzenia, nie ma mowy. Jedyny minus, to trochę kiepski dojazd.  (Niech Was nie zniechęci byle jaka strona internetowa!)
Thai Thai- tajska restauracja z prawdziwego zdarzenia, ale z serii tych bardziej eleganckich i droższych, ale w pełni zasłużenie, autentyczne jedzenie, autentyczny kucharz, jedzenie jak w dobrych restauracjach w Azji, nie jak w knajpkach ulicznych w Tajlandii (które też uwielbiam, ale po prostu precyzuję),  duży wybór win. Szczerze polecam!
Gdynia
Zizi- włoska knajpka, z ładnym, dość nowoczesnym wystrojem i bardzo smacznym, niedrogim jedzeniem, podawanym w bardzo odpowiednich ilościach (odpowiednim dla trzech żarłocznych bestii , dwóch na wakacjach i siostry znanej jako „człowiek żołądek”,  gwoli ścisłości, ona musi się składać w całości z żołądka, bo inaczej gdzie by szło jedzenie, w tym przeraźliwie chudym ciałku?)Będę nudna, zamówiłam małże, co ja poradzę, bardzo lubię, a wiem, że w Trójmieście łatwo o świeże, bo wiele knajp serwuje, pyszne były siostry muszle makaronowe ze szpinakiem, pizza X była ok, ja nie zamawiam pizzy jak nie ma pieca, więc nie będę się wypowiadać. Wino domowe smaczne, warto odwiedzić.
Shanghai- to na pewno nie najlepsza restauracja chińska w trójmieście, ale smaczna i nie bardzo droga i autentyczna, z tym, która najlepsza, też zależy od tego, jaką kuchnię chińską lubimy, ja najbardziej lubię syczuańską i kantońską, szanghajska jest dobra na zimę, bardziej tłusta i słodka, lubię odwiedzać tę knajpkę od lat, pogadać z właścicielem, który mieszkał w tej samej części Szanghaju, gdzie ja.  (Moje ulubione chińskie restauracje w 3mieście to Yang Guang w Gdańsku, jeżeli lubicie ostre jedzenie, właściciel i kucharz z Syczuanu, oraz Moon w Gdyni, ale tu już drogo).
Last but not least: Good Morning Vietnam
Jeżeli nie byliście w Azji, pewnie nie znacie kuchni wietnamskiej I kojarzy Wam się z pseudochińskim jedzeniem z mniej lub bardziej obskurnych budek i historiami o podawaniu gołębi, psów i kotów, albo trafiliście gdzieś, gdzie wietnamczycy kopiują chińskie jedzenie trochę lepiej, prawda jest taka, że wietnamskie jedzenie ma niewiele wspólnego z chińskim, raczej z Tajskim ze względu na mleczko kokosowe i sałatki, orzechy i zioła. Przez kilka dni w Gdyni, byliśmy w restauracji trzy razy, raz z koleżanką wegetarianką i też była zadowolona, jedzenie jest przepyszne, niedrogie, bardzo smaczne są również napoje, polecam i jeszcze raz polecam!
W czasie pobytu w trójmieście wybraliśmy się też na balet Eurazja, w ostatnich latach nie zawiódł mnie żaden Balet w Gdańsku. Czytam na rozmaitych forach jak mieszają z błotem Panią Izadorę Weiss, za jej pracę po znajomości i brak talentu i cóż, ja się nie zgadzam.
Wcześniej byłam zachwycona „Z nieba”, a Eurazja zaczarowała mnie całkowicie, fantastyczna choreografia, wspaniała muzyka, prawdziwa muzyczna podróż przez świat, szkoda, że to było pożegnanie z tytułem.
Jak widzicie krótko nie umiem, jak widzicie podzieliłam tekst na sekcje o zwiedzaniu, jedzeniu i kulturze.
Pozdrawiam, każdego, kto dobrnął do końcaJ