piątek, 25 lutego 2011

Z cyklu szybkie, smaczne i wegetariańskie

Zacznę od instrukcji postępowania z awokado, bo zauważyłam, że wiele osób nie wie jak „je ugryźć”. Kupujemy niedojrzałe, twarde, o ładnej gładkiej skórce i kładziemy w ciepłym, nasłonecznionym miejscu, po 1-2 dniach obracamy inną stroną do słońca, po 3-4 dniach jest miękkie i dojrzałe. (O ile nie ukradnie go kot, bo przecież to można turlać!), możemy to sprawdzić lekko naciskając skórkę, jeśli się ugina pod naciskiem, to znaczy, że miąższ jest już dojrzały, jeśli nie, zostawiamy na kolejny dzień lub dwa, nie naciskamy mocno, ani z wielu stron, bo miąższ zczerniej. Jeżeli awokado dojrzało, a nie chcemy go jeszcze użyć, chowamy do lodówki, to przedłuży jego życie o kolejne 2-3 dni. Podobno inny sposób, to zapakowanie awokado w papierową torebkę i odłożenie w ciepłe miejsce, żeby dojrzało, ale nigdy tego nie próbowałam, ja zazwyczaj mam awokado w domu i wykorzystuję do sałatek i guacamole jak dojrzeje. Dojrzałe awokado rozkrajamy wzdłuż, tak aby dojść do pestki, przekręcamy obie połówki, żeby je rozpołowić, wyciągamy pestkę i natychmiast wyciskamy sok z limonki, żeby nie zczerniało. Potem wybieramy miąższ łyżeczką.
Ja awokado uwielbiam i żałuję, że w Europie jest mała ich różnorodność, pamiętam, że byłam pod wrażeniem ilości odmian, podczas pobytu w Kolumbii, małe, ogromne, zielone, żółte, brązowe, no i serwowane z każdym posiłkiem!
Wegetariańskie (lub nie*) chilli z guacamole

Chili
1 duża czerwona cebula
2 czerwone papryki (jak widzicie na zdjęciu, użyłam żółtej, ale czerwona jest lepsza)
Puszka czerwonej fasoli
Puszka krojonych pomidorów
Pół szklanki rosołu warzywnego (ja po prostu dodaję pół szklanki wody i pół kostki rosołowej)
2 ząbki czosnku
Jedna wydrążona i drobno posiekana papryczka chilli, albo pół łyżeczki ostrej papryki, albo pół łyżeczki suszonych płatków chili, albo jedna suszona chilli dodana do gotowania i wyciągnięta przed podaniem (można więcej lub mniej jak ktoś lubi, moja opcja jest ostra, ale zjadliwa dla mniej odpornych)
Łyżka słodkiej papryki
Łyżka mielonego kminu
Ewentualnie sól do smaku (kostka rosołowa jest już słona)
¼ pęczka siekanej kolendry
Łyżka oliwy z oliwek
Wykonanie:
Kroimy paprykę i cebulę, podsmażamy na oliwie, dodajemy przyprawy, zalewamy pomidorami i rosołem, dusimy 10 minut, dodajemy fasolę i dusimy dodatkowe 10 minut, można też zrezygnować z wody i dodać fasolę z zalewą, ja tak wolę. Podajemy posypane kolendrą, z gęstym jogurtem lub kwaśną śmietaną i salsą awokado, można też z tortillą lub ryżem.
Guacamole/salsa awokado
1 dojrzałe awokado
Sok z jednej limonki
1 drobno posiekany pomidor
¼ posiekanej czerwonej cebuli
Łyżka siekanej kolendry
½ łyżeczki kminu
Szczypta soli
½ łyżeczki czerwonej papryki
Można dodać papryczkę chili jak ktoś lubi wszystko ostre , jeżeli przygotowuję guacamole do mięsa, dodaję papryczkę, ale do chili, które jest już samo w sobie ostre, nie.
Wykonanie:
Wyciągamy miąższ awokado łyżeczką do miseczki i rozgniatamy widelcem, dodając sok z limonki, a następnie posiekane pomidory, cebulę i kolendrę, kmin, sól i paprykę, chłodzimy przez około 20 minut i można zajadać.
Smacznego
*Jeżeli przygotowuję mięsne chili, to wszystkie składniki są takie same, dodaję tylko ½ kg mielonej wołowiny, pierwszym krokiem jest podsmażenie wołowiny, potem reszta zgodnie z przepisem na chili wegetariańskie, ale dodajemy znacznie więcej wody i dusimy około 1-1,5 godziny, pod koniec gotowania dodając fasolę.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Kino wagi ciężkiej

Muszę przyznać, że ostatnich parę tygodni było naprawdę niezłe filmowo.
Nadrobiłam zaległości w oglądaniu filmów, które chciałam zobaczyć (od dawna i od niedawna), dlatego też wybory bardzo świadome i brak rozczarowań. Znalazły się tu filmy lekkie i przyjemne i takie, które mną wstrząsnęły i zapamiętam je na długo. Postanowiłam zacząć od tych drugich.
Obejrzeliśmy „Beautiful Mind”, który jakoś mi umknął kiedy leciał w kinach i nigdy wcześniej nie udało mi się go zobaczyć.

Film opowiada historię  Johna Nasha genialnego matematyka i laureata Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, który jednak swój geniusz przypłacił szaleństwem. Widzimy Nasha, dziwaka,  owładniętego obsesją odkrycia czegoś oryginalnego. Nasz bohater ma trudności z nawiązywaniem znajomości, zarówno z kolegami ze studiów, jak i z kobietami, zachowuje się zbyt bezpośrednio, jest cyniczny, przekonany o własnej wartości i często chamski, nie widzi powodu, aby marnować czas na konwersacje o niczym, z której składają się kontakty towarzyskie jego otoczenia. Z dużym zdziwieniem obserwujemy początki jego związku z Alice (Jennifer Connely), której zdaje się zupełnie nie przeszkadzać brak ogłady Johna. Związek z dziewczyną staje się największym blogosławieństwem jego życiu, choć i źródłem cierpienia dla Alice i dla niego samego. Choć John dokonuje przełomowego odkrycia, to wkrótce okazuje się, że cierpi na schizofrenię. Widzimy jak bardzo można ranić kogoś, kogo kochamy, wbrew naszej woli oraz jak uczucie pomaga przetrwać najgorsze. Jeśli ktoś, tak jak ja, nie widział jeszcze filmu, to naprawdę polecam.
Przypomniałam sobie też oglądany dwa lata temu „Proof” z Gwyneth Paltrow, który jakby nie patrzeć powiela ten sam szablon, i choć wcześniej dość mi się podobał, to po obejrzeniu „Beautiful Mind” zdecydowanie wysiada.


Kolejne było „Million dollar baby”, które z kolei umknęło mi kiedy byłam w jakiejś podróży służbowej, znowu film nie nowy, każdy wie o czym jest, jednak dość mocno mną wstrząsnął i przerósł moje oczekiwania. I chyba Clint Eastwood ma taki talent, że wszędzie gdzie się dołoży to powstaje poruszający obraz i muszę nadrobić oglądanie jego filmów (niedawno oglądaliśmy „The Bridges of Madison County”). Znając tematykę filmu szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że tak mnie ujmie, kobieta bokser, to temat mało subtelny, a jednak...Film o wytrwałości, uporze i dążeniu do doskonałości i realizacji własnych marzeń za wszelką cenę. Niestety, kiedy tracimy coś stanowi całą treść naszego życia, trudno jest, lub zupełnie niemożliwe jest wypełnić tę lukę. Niesamowita jest rola Franakiego Dunna (Eastwood), który pod maską szorstkości ukrywa całe morze uczuć, których ciężko się po nim spodziewać. Świetna Hilary Swank, która pokazała, że nie jest słodką panienką z jaką zawsze mi się kojarzyła i doskonały, jak zawsze Morgan Freeman. Historia, przybiera taki obrót, jakiego zupełnie się nie spodziewamy i poraża dramatyzmem, i...nie warto zdradzać nic więcej, bo nie sama fabuła stanowi o wielkości tego filmu, ale jego ładunek emocjonalny.


Obejrzeliśmy też „The Horse Whisperer”, szczerze mówiąc trochę się bałam tego filmu, choć słyszałam, że jest dobry, to mam głęboko w głowie książkę i jak to bywa często ekranizacje dobrych powieści potrafią zawodzić. Film to „przyjemne” zaskoczenie, oczywiście przyjemne, tu nie przystoi, bo mamy do czynienia z całym oceanem uczuć: żalu, złości, tęsknoty za bliskością, rozpamiętywania przeszłości, trudną przyszłością, miłością i przywiązaniem. Nie wiem jak Robert Redford dał radę przenieść to wszystko na ekran, ale wyszło mu całkiem nieźle. I tu znowu dramatyczna historia, to jedno, a prawdziwą treścią filmu są emocje bohaterów.
W jednej z pierwszych scen filmu czternastoletnia Grace (Scarlett Johansson) ulega wypadkowi podczas jazdy konnej. Ginie najlepsza przyjaciółka Grace, dziewczynka traci nogę, a jej koń zostaje poważnie okaleczony. To ciężki bagaż na dalsze życie dla nastolatki i jej rodziny. Życie rodzinne Grace, to również nie bajka, sprawy nie mają się najlepiej między jej rodzicami, a ona sama doświadcza sporo troski i uczuć od ojca (Sam Neill) i masy wymagań od apodyktycznej i skupionej na pracy i karierze matki Annie (Kristin Scott Thomas). Wkrótce wszystko ma się zmienić, Annie, widząc, że traci córkę i ta zupełnie nie radzi sobie w nowej sytuacji, stawia na dość szalone przedsięwzięcie. Pakuje Grace do samochodu, Pielgrzyma-okaleczonego i zdziczałego konia dziewczynki do przyczepy i wbrew woli córki wyruszają na farmę Toma Bookera (Robert Redford). Tom ma opinię „zaklinacza koni”, choć sam do tej etykietki podchodzi z dużą rezerwą i sceptycyzmem. Determinacja Annie sprawia, że Tom podejmuje się próby uzdrowienia Pielgrzyma. Pobyt u Toma stopniowo zmienia kobietę i dziewczynkę, między Tomem a Annie rodzi się uczucie, Grace powoli odzyskuje równowagę i pewność siebie. Relacje między matką i córką w końcu nabierają głębi i obie otwierają się na siebie nawzajem. Znamienna jest scena, kiedy Grace mówi mamie, że zawsze modliła się, żeby rodzice mieli kolejne dziecko, bo wtedy nie musiałaby być taka wyjątkowa.
Duże brawa dla Scarlett za tę rolę, bo nie każda nastolatka udźwignęłaby taki ciężar. W zasadzie, każda postać w filmie jest wyraźna i wiarygodna w każdym detalu, daje nam do myślenia.
Polecam nie tylko film, ale też lekturę książki, a właściwie wszystkich książek Nicolasa Evansa, w Polsce ukazały się : Zaklinacz koni, Serce w Ogniu, W pętli oraz Przepaść, wszystkie naprawdę doskonałe, ale nie łatwe. Każda kryjąca jakąś tragedię i rozterki bohaterów, a jednak nieprzewidywalna, jak na razie autorowi nie udało się mnie znudzić i czekam na tłumaczenie jego nowej powieści „The Brave”. Wydanie książki zostało opóźnione ze względu na wypadek autora i jego rodziny: poważne zatrucie grzybami, które poskutkowowało zniszczeniem nerek, koniecznością dializ i oczekiwaniem na przeszczep, na szczęście dla nikogo nie skończyło się tragicznie.

sobota, 19 lutego 2011

Praga

Przygotowując się do kolejnej podróży- za miesiąc lecimy do Barcelony, hura! uświadomiłam sobie, że nawet nie wspomniałam o ostatnich krótkich wakacjach, na które wybraliśmy się do Pragi, na przełomie października i listopada.
To był cudowny i relaksujący wyjazd (poza drobnym incydentem zaginięcia mojego bagażu, który, na szczęście czeskie linie lotnicze odnalazły już po kilku godzinach). Wyjazd był rewelacyjny dzięki Marcie i Jurajowi, bo niczym nie musieliśmy się martwić i niczego planować. To rzadkość, jeśli chodzi o moje podróże, bo "ja sama" wszystko i wszędzie, loty, hotele, autobusy, bardzo lubię takie planowanie i sprawdzanie i świetnie odnalazłabym się pracując w biurze podróży. Jednak takie wyjazdy, to zawsze dużo roboty i trochę adrenaliny. Jakże przyjemnie wsiąść w samolot, być odebranym z lotniska, mieć gdzie spać, mieć kogoś, kto zaproponuje plan dnia (luźno, bo napięte plany nie są zupełnie w moim stylu), no i oczywiście doskonałe towarzystwo, czego chcieć więcej?

Byłam w Pradze wiele, wiele razy, ale ostatnio, już sześć lat temu, dla mojego męża to był pierwszy raz i był bardzo podekscytowany.
Pogoda dopisała, było dość zimno, jak dla nas i spory szok, bo na Cyprze panowały jeszcze letnie temperatury, a w Czechach już jesień, ale było słonecznie i spędzaliśmy całe dnie łażąc i łażąc.














Spędziliśmy dzień w Zoo, które bardzo polecam, to zdecydowanie najlepsze, w którym byłam i zupełnie nie przypomina oliwskiego, gdzie zwierzaki są stłoczone na małej powierzchni, to naprawdę porządny spacer i warto zaplanować na niego cały dzień.








 Nasi gospodarze zabrali nas też na wycieczkę poza Pragę, Martu, jak się nazywa ten zamek?


A tu:

 udało nam się załapać na bardzo fajną wystawę, mojego ukochanego Alfonsa Muchy. Wystawa niestety już się skończyła. Bardzo ciekawe było, to, że oprócz plakatów teatralnych i grafik z jakich znamy Muchę można było zobaczyć również plakaty reklamowe różnych zakładów usługowych, szkoda, że nikt już się tak nie reklamuje...

Nie marnowaliśmy ani chwili tego długiego weekendu i wybraliśmy się na haloweenowe tańce, dodatkowo trzeba było uczcić koniec karmienia piersią przez Martę Matkę Polkę:)

Marta okryła też, że w pobliskim Palac Akropolis trwają dni portugalskie i wybraliśmy się na koncert zespołu A Naifa.
Dodatkowo, Marta i Juraj zadbali o naszą linię, to znaczy, aby pozostała przyjemnie zaokrąglona i jedliśmy dużo i smacznie, zarówno w domu, jak i w mieście.

Ach, jak miło powspominać! A teraz, do roboty, szukać hoteli i transportu na kolejny wyjazd, który postaram się opisać z nieco mniejszym poślizgiem:) 

poniedziałek, 14 lutego 2011

Tort makowy z masą orzechową

Tort makowy z masą orzechową

Choć uwielbiam piec robię to rzadko, bo z wiekiem mam coraz mniejszy apetyt na słodycze, a mój mąż też za nimi nie przepada, a poza tym jak się ma w domu ciasto, to się je zjadaJ
Co roku piekę tort urodzinowy dla mojego męża i w tym roku padło na mojej mamy Tort makowy z masą orzechową. Ciasto może dość czasochłonne, ale jak bardzo warte zachoduJ
Ciasto
1,5 szklanki maku
1 szklanka mleka
½ szklanki bułki tartej
1,25 szklanki cukru
Sok i skórka obtarta z jednej cytryny
7 jajek
krem
30 dkg orzechów laskowych
Szklanka cukru pudru
Łyżka cukru krzyształu
Cukier waniliowy
Sześć zółtek
25 dkg masła


2 łyżki śmietanki kremówki
Wykonanie:
Mak sparzyć mlekiem, pozostawić do ostygnięcia (mak wchłonie mleko), kiedy ostygnie dwukrotnie przepuścić przez maszynkę.
Ubijamy zółtka z cukrem na pulchną masę, dodajemy sok i skórkę z cytryny, mieszamy z makiem i bułką tartą, a na koniec dodajemy ubitą pianę z białek. (Alternatywnie możemy ubić całe jaja na parze, ja ubijam w garnku na płycie, lub gazie, ale przy braku wprawy nie polecam, bo można skończyć ze słodką jajecznicą).
Przekładamy do nasmarowanej tortownicy i pieczemy w piekarniku, około godziny w 165 stopniach (z termoobiegiem) lub 180 bez.
Po ostygnięciu przekrajamy na trzy krążki.
Krem
Orzechy prażymy na suchej patelni, kiedy już się przyrumienią dosypujemy łyżkę cukru, żeby się skarmelizował, potrząsamy energicznie, żeby dobrze pokrył orzechy i odstawiamy do ostudzenia.
Po ostudzeniu przepuszczmy orzechy przez maszynkę do mielenia.
Ubijamy żółtka z cukrem pudrem i waniliowym na pulchną masę, osobno ubijamy masło, aż się zrobi kremowe i po łyżce dodajemy ubite jajka (aby zapobiec ważeniu się kremu jajka i masło powinny być w podobnej  temperaturze, pokojowej) na koniec do kremu dodajemy zmielone orzechy i kremówkę.
Krem należy schłodzić, a następnie przełożyć nim ciasto i posmarować wierzch tortu. Dekorujemy dowolnie i ponownie schładamy przed podaniem.
Ja do dekoracji użyłam bitej śmietany, orzeszków i karmelu.



A Touch of Spice/Πολίτικη κουζίνα


Politiki Kouzina to film naprawdę niesamowity, pełen smaków i zapachów i pobudzający wyobraźnię, a do tego zabawny, poruszający i dobrze oddający historyczne tło wydarzeń. Co ważne, nie jest też nowy (2003 rok) dlatego nie wpisuje się w modne ostatnio kino o gotowaniu, które bywa lepsze lub gorsze, a częściej gorsze.
Tytuł oryginalny oznacza po prostu kuchnię miasta (πόλη), ale odnosi się do kuchni Konstantynopolu (Κωνσταντινούπολη), choć, można go też interpretować jako kuchnię polityczną, co bardzo dobrze oddaje sens filmu i pokazanych w nim wydarzeń na wielu płaszczyznach.
W pierwszych scenach filmu widzimy głównego bohatera Fanisa, profesora astronomii i astrofizyki ze studentami, w Atenach. Wkrótce z jego wspomnień dowiadujemy się, że jako chłopiec Fanis mieszkał w Konstantynopolu.
Kiedy chłopiec miał siedem lat jego życie kręciło się wokół sklepu spożywczego specjalizującego się w przyprawach, prowadzonego przez jego dziadka, Fanis uczył się tam o życiu, gotowaniu i odrabiał lekcje. Dziadek Vassilis, obdarzony niezwykłą wyobraźnią miał niekonwencjonalne metody przekazywania wiedzy. Vassilis  ucząc chłopca o systemie słonecznym opowiada, że słońce jest jak pieprz, gorące, ale niezbędne do życia, ziemia jak sól, bez której nie może powstać żadna potrawa, a Wenus najlepiej obrazuje cynamon, jak każda kobieta gorzki i słodki.

Pomagając w sklepie dziadka Fanis poznaje też córkę najlepszej przyjaciółki swojej mamy, miłość swojego życia, turecką dziewczynkę, Saime. Film ukazuje społeczność grecką i turecką żyjące w symbiozie (tak, jak to z resztą miało miejsce dawniej też na Cyprze), która niestety wkrótce zostanie zburzona. Wkrótce Fanis, wraz z rodzicami zostanie zmuszony do wyjazdu przez władze tureckie. Dziadek chłopca jako obywatel Konstantynopolu może pozostać w mieście, to samo tyczy się jego córki, mamy Fanisa i jego samego, jednak ojciec chłopca jest obywatelem greckim i czeka go deportacja. Nagle Fanis dowiaduje się, że za kilka dni wyjeżdżają do Aten. Świat chłopca i jego rodziny zostaje zburzony, jak opowiada patrząc na wydarzenia tamtych dni, już nigdy, nigdzie nie będą u siebie, Turcja wypędza ich jako Greków, Grecja, przyjmuje ich z niechęcią, jako Turków. Po latach ojciec przyzna się też, że urzędnicy, którzy przyszli mu przekazać informację o przymusowym wyjeździe, dali mu też inną opcję-przejście na muzułmanizm i nie może się pozbyć wyrzutów sumienia, że przez kilka chwil nawet ją rozważał.

Rodzina ma trudności z przystosowaniem się do życia w Grecji, Fanis cierpi z tęsknoty za Saime, ma trudności w szkole, bo język, którego używa ma naleciałości z Konstantynopolu. Chłopiec najchętniej spędza czas w kuchni i gotuje, nawet do szkoły nosi małą, przenośną kuchenkę, którą ofiarowała mu jego ukochana i na niej, na przerwach, przygotowuje proste potrawy dla koleżanek. Rodzice martwią się o chłopca, martwią się, że „skończy” jako homoseksualista co prowadzi, do paru przezabawnych sytuacji, jak na przykład ksiądz odprawiający egzorcyzmy i pouczający rodzinę, na temat wychowania i przyszłości chłopca, ale ze smakiem pochłaniający przygotowane przez niego smakołyki. Koniec końców, Fanis dostaje zakaz wstępu do kuchni, co na lata odcina go od kuchennych zainteresowań i od jedynej czynności, dzięki której czuł związek ze swoim dawnym życiem. W ramach buntu chłopiec przeprowadza się do łazienki i przez kolejne lata z utęsknieniem czeka na wizytę dziadka.
Vassilis wielokrotnie obiecuje, że przyjedzie, jednak zawsze znajduje jakąś wymówkę, ostatecznie, gdy ma się pojawić na ślubie wujka chłopca, bardzo podupada na zdrowiu i trafia do szpitala. Po wpływem tego wydarzenia Fanis postanawia wrócić do Istambułu, gdzie tam spotyka Saime, teraz mężatkę, ożywają wspomnienia, a Fanis zmuszony jest do przemyślenia swojego dotychczasowego życia...


Gorąco polecam i warto oglądać po dobrej kolacjiJ
P.S. Film jest trochę po grecku, trochę po turecku, a trochę po angielsku, dla mnie zabawne były również różnice w języku greckim z Polis i greckim greckim, na które zwracał mi uwagę mąż, na przykład zamiast zapytania „co Ci ugotować?” pada „jak ( w jaki sposób) Cię ugotować?”, ale i bez zrozumienia tego jest masę przezabawnych sytuacjiJ

czwartek, 10 lutego 2011

Γαρίδες σαγανάκι - Krewetki saganaki

Saganaki, to klasyka greckich przepisów kulinarnych, może to być przystawka z zapiekanego sera lub przystawka lub danie głowne z krewetek lub małży zapieczonych z fetą w sosie pomidorowym.
Przepis, który tu przedstawiam to krewetki saganaki (Γαρίδες σαγανάκι) według ciotki mojego męża Andreani.



Składniki:
Pół kilo dużych, świeżych krewetek nie obranych (skorupki i głowy nadają daniu lepszy smak)
Puszka krojonych pomidorów
1 Czerwona cebula
20-25 dkg pieczarek
2-3 papryki (czerwona, pomarańczowa, żółta, do wyboru)
2-3 ząbki czosnku, drobno porkrojone lub zmiażdżone
3 łyżki suszonego oregano
Szczypta cukru
Dwie-trzy szczypty pieprzu
Odrobina soli (bo feta jest słona)
Szczypta słodkiej papryki
Około 15 dkg Fety (najlepiej greckiej)
1/3  szklanki ouzo lub araku(można użyć wódkę, lub białe wino, ale ouzo jest bardziej aromatyczne, ja użyłam araku, bo akurat mam otwarty)
Oliwa z oliwek
Garść siekanej pietruszki
Wykonanie:
Kroimy paprykę, pieczarki i cebulę, wrzucamy na patelnię razem z czosnkiem , podsmażamy na oliwie, aż cebula się zeszkli, dodajemy opłukane pod bieżącą wodą krewetki i smażymy przez chwilę, zalewamy ouzo, pozwalamy odrobinę odparować, mieszamy, aż krewetki staną się różowe, dodajemy pomidory z puszki i sól, pieprz, cukier, paprykę, oregano, podgrzewamy do zagotowania.
W międzyczasie rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni celesjusza, smarujemy naczynie żaroodporne odrobiną oliwy. Wrzucamy krewetki z sosem, na wierzch rozkruszamy fetę, zapiekamy około 20-25  minut, aż feta się zrumieni. Podajemy z pieczywem lub ryżem, albo same, według uznania.
Smacznego.

środa, 2 lutego 2011

Ciecierzyca ze szpinakiem

Muszę przyznać, że nigdy nie myślałam, że jeszcze coś mnie zachwyci kulinarnie tak bardzo jak kuchnia bliskiego wschodu. To odkrycie zawdzięczam przyjazdowi na Cypr, który z racji na położenie geograficzne ma całe mnóstwo restauracji syryjskich i libańskich. To prawdziwy raj dla smakoszy, to raj dla wegetarian i dla mięsożerców.
Od czasu kiedy zakochałam się w bliskowschodniej kuchni, czesto odwiedzamy restauracje, wybraliśmy się do Libanu (oczywiście nie tylko ze względu na kuchnię), ale też zakupiłam kilka książek kucharskich i testuję przepisy w domu.



Jedną z naszych ulubionych i bardzo nieskomplikowanych potraw jest ta (lekko zmodyfikowany, ale pochodzi z malutkiej książeczki wydanej przez The Australian Women's Weekly):

Ciecierzyca ze szpinakiem


1 pęczek szpinaku (u mnie dostępny cały rok, ale równie dobrze można użyć mrożonego)
1 puszka ciecierzycy
1 puszka pomidorów krojonych (lub 2-3 świeże i pół szklanki soku pomidorowego)
1 czerwona cebula
2 ząbki czosnku
¼ filiżanki posiekanej kolendry
2-3 łyżki posiekanej świeżej mięty (ja zazwyczaj mam w domu, ale jak nie mam dodaję łyżeczkę suszonej)
1 łyżeczka cynamonu
2 łyżeczki kminu rzymskiego, w ziarenkach
2 łyżeczki mielonej kolendry
1 łyżeczki słodkiej papryki
2 szczypty soli
3-4 suszone daktyle
Łyżka oliwy z oliwek

Kroimy cebulę, czosnek przeciskamy przez praskę, na patelni rozgrzewamy oliwę, podsmażamy czosnek, cebulę i przyprawy, aż cebula zmięknie, wtedy dorzucamy odsączoną ciecierzycę, pomidory, ewentualnie sok pomidorowy, pokrojone daktyle i zioła, możemy dolać trochę wody jeśli potrzeba, dusimy parę minut, na koniec dodajemy szpinak i dusimy kolejnych kilka minut, aż szpinak się zwinie (jeżeli używacie mrożonego szpinaku, dodajemy go wcześniej i nie ma potrzeby dodawania wody, bo niestety mrożony szpinak ma jej sporo i trzeba ją odparować).
Podajemy z gęstym jogurtem naturalnym i wedle upodobania z chlebem, pitą, bagietką (u mnie dostępny jest chlebek libański, cienki, podobny trochę to Indyjskich Chapati, ale wypiekany w piecu, ale w Polsce chyba raczej nie dostaniecie).

Smacznego