środa, 26 stycznia 2011

A Tribute to the Beatles

Wczoraj byliśmy z X tu:
I niestety nie było to wybitne wydarzenie ani muzycznie, ani wizualnie. Aranżacje niektórych utworów dziwaczne, czasem potrzebowałam z pół minuty, żeby się zorientować z jaką piosenką mam do czynienia, kiepska choregografia, bardzo powtarzalna.

Kilka wykonań niezłych, świetny chór dziecięcy, który wykonał parę utworów i bardzo dobrzy muzycy z orkiestry, ale to raczej członkowie Orkiestry Kameralnej Cypru, lub inni profesjonalni muzycy, a nie stali członkowie grupy Diastasi, choć nie znalazłam nigdzie tej informacji. No i szkoda, bo temat wdzięczny (ja dzięki mojemu kuzynostwu na Beatlesach dorastałam, co uchroniło mnie przed czasem straszną muzyka 80-90), no i szkoda, bo poprzedni spektakl Diastasi, który widzieliśmy, był bardzo fajny -Piosenki i muzyka ze starych greckich filmów. I tyle, bo dziś męża imieniny i trzeba lecieć.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Holokaust oczami dziecka


"Złodziejka książek", to taka książka, o której nie do końca wiem, co myśleć. Na początku trochę mnie drażniła, potem nie mogłam się oderwać, pod koniec raz po raz płakałam.
Muszę przyznać, że sam pomysł na książkę, a właściwie na narrację, jest bardzo ciekawy, historię opowiada śmierć. Nasz narrator, to pełen współczucia, ciężko pracujący obserwator rzeczywistości hitlerowskich Niemiec i toczącej się wojny.
Główną bohaterką jest mała dziewczynka, Liesel, która w na samym początku opowieści traci całą rodzinę, nie pamięta ojca, na jej oczach umiera brat, mama zostawia ją u zastępczej rodziny, żeby tam przeczekała wojnę.
Początkowo wydaje się, że pobyt u przybranych rodziców, będzie kontynuacją nieszczęść dziewczynki, okazuje się jednak, że jej nowy „papa” ma wielkie serce, a mama wcale mu nie ustępuje w tej kwestii, choć próbuje ukrywać swoje uczucia pod pozorną szorstkością i masą przekleństw i krzyku. Poznajemy historię normalnego dziecka, w zupełnie nie normalnej rzeczywistości, próby dopasowania się do szkoły i podwórka, przyjaźnie, oraz trudności jakie Liesel ma z nauką, związane z kiepsko opanowaną umiejętnością czytania.
I tu o dziwo, okazuje się, że czytanie stanie się dla dziewczynki największą wartością i sposobem na przetrwanie. Obsesja Liesel na punkcie książek prowadzi do ich kradzieży, ale też do dalszych wydarzeń w jej życiu. Dzięki czytaniu dziewczynka zaprzyjaźni się z żoną burmistrza, będzie podnosić na duchu stłoczonych w piwnicy mieszkańców swojej ulicy, czytając na głos podczas nalotów bombowych, ostatecznie postanowi opisać swoją własną historię i ta książka ocali jej życie.
Autor bardzo wiarygodnie wprowadza nas w świat Liesel, jej lęki i tęsknoty, przyjaźń z Rudym, kolegą z podwórka, wyprawy „na pachtę” (jak to się za czasów mojego dzieciństwa i w moim rejonie Polski nazywało), kradzieże kolejnych książek oraz bardzo ważną w jej życiu i rozumieniu wojny przyjaźń z Maksem-Żydem, którego jej rodzice ukrywają w piwnicy.
Nie ma sensu streszczać całej historii z detalami, trzeba przeczytać, a czyta się bardzo szybko. Książka jest czasem może zbyt dosłowna, czasem język przesadnie barwny, ale na pewno wciąga i urzeka. Podczas lektury przychodziły skojarzenia z jedną z moich ulubionych książek z dzieciństwa „Moje drzewko pomarańczowe” José Mauro de Vasconcelosa, czy też książeczką, którą dostałam w zeszłym roku od mojej mamy „Oskar i Pani Róża”Erica-Emmanuela Shmitta, i tak też należy na nią patrzeć, jak na trochę baśniową, ale mądrą książkę dla dzieci, w której jednak i dorośli znajdą dużo dla siebie.

wtorek, 18 stycznia 2011

Black Swan



Za kilka dni do polskich kin wejdzie “Black Swan”, ja miałam okazję obejrzeć ten film trzy tygodnie temu. Myślę, że każdy, kto zna wcześniejsze filmy Aronofskiego będzie oczekiwał dużo i myślę, że się nie zawiedzie.

Black Swan to historia młodej, zdolnej baletnicy Niny (Natalie Portman), która otrzymuje szansę zagrania głównej roli w „Jeziorze Łabędzim”, pod warunkiem jednak, że udowodni dyrektorowi zespołu Thomasowi (Vincent Cassel), że potrafi wcielić się zarówno w postać Białego, jak i Czarnego Łabędzia.  Thomas, nie ma wątpliwości, że Nina świetnie nadaje się do roli niewinnego Białego Łabędzie, ale myśli, że nie podoła drugiemu wyzwaniu. Początkowo widzimy Ninę, jako dobrą, słodką dziewczynę, zdyscyplinowaną i ciężko pracującą nad doskonaleniem techniki tańca, ale trochę bezpłciową i naiwną. Obserwujemy jej relacje z nadopiekuńczą matką, która, jako była baletnica przelewa na córkę swoje niespełnione ambicje i próbuje ją chronić przed prawdziwym życiem. Nina jest zdeterminowana żeby udowodnić, że udźwignie rolę, taka szansa zdarza się tylko raz. Dziewczyna musi zmierzyć się z otaczającą ją zawiścią koleżanek z baletu, które tylko czekają, aż Ninie, tu w sensie dosłownym, powinie się noga, aby zająć jej miejsce.  Stopniowo Nina przechodzi przemianę w Czarnego Łabędzia. W tym procesie obserwujemy to, czego możemy spodziewać się od reżysera, wniknięcie w psychikę dziewczyny, zatarcie granic między rzeczywistością, a fikcją, wizje Niny są tak wplecione, że nie wiemy co jest halucynacją, a co dzieje się naprawdę. Nina dojrzewając do roli, dojrzewa jako kobieta, pewna siebie, zdeterminowana i świadoma własnych wdzięków i możliwości.Niestety odnajdywanie swojego drugiego ja i dążenie do doskonałości  nasila u naszej bohaterki zapędy autodestrukcyjne, przed którymi wcześniej próbowała chronić ją matka.


Natalie Portman stworzyła doskonałą kreację, na początku filmu, nie wierzymy, że jest ona zdolna przejść przemianę, która dokona się na naszych oczach. Bardzo dobra jest też Mila Kunis w roli Lily, baletnicy rywalizującej z Niną o rolę. Świetnie wypadła, dawno nie oglądana, Winona Ryder, w roli Beth, której kariera dobiega końca i nie potrafi się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Oczywiście, bardzo dobry jest też Vincent Cassel, ale Portman przyćmiła inne postaci w filmie, a jego przede wszystkim i generalnie, ten film należy do kobiet.

Muszę powiedzieć, że film przemówił do mnie jeszcze bardziej, poprzez pewną znajomość tematu. Znam trochę środowisko tancerzy, zarówno baletu, jak i tańca współczesnego (często dawniej baletu) z autopsji, prze kilka lat trenowałam taniec. Później stykałam się też z nauczycielami Jogi i Pilatesa, którzy byli lub są profesjonalnymi tancerzami, łącznie z moją obecną instruktorką, która dawniej tańczyła w balecie w NY.

 Obserwując profesjonalnych tancerzy, widziałam jaka to ciężka praca i stres, kontuzje, frustracje i rywalizacja, ta ostatnia, szczególnie w klasycznym balecie, choć oczywiście nie tylko. A to wszystko dla pięknego, ale niestety krótkotrwałego efektu, bo kariera w balecie, kończy się po trzydziestce, trzydziestym piątym roku życia. Przypomniał mi się przeczytany kilka miesięcy temu, w „Wysokich Obcasach” artykuł Joanny Szczepkowskiej Emerytura Motli, do którego lektury też zachęcam.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Zapiekanka z bakłażanem (taka inna moussaka)


Ponieważ mnie samej za bardzo nie przekonują przepisy bez zdjęcia, ostatnio nie mogłam zamieszczać żadnych przepisów-mój komputer domowy zupełnie odmawiał współpracy i nie mogłam zgrać zdjęć od prawie dwóch miesięcy. Wczoraj, z nowym laptopem, robiłam porządki w aparacie i wrzucałam trochę zdjęć na Facebooka, aż mój mąż był zazdrosny (o komputer, który ma nawet imię:)). W efekcie mam całe mnóstwo zdjęć mojej „twórczości” kulinarnej i postaram się ją sukcesywnie opisywać.


Zapiekanka z bakłażanem (taka inna moussaka)
2-3 duże bakłażany
Mięsko:

pół kilograma mielonej wołowiny (czy co tam lubicie)
łyżka oliwy z oliwek
szczypta soli
Sos 1:
pudełko ricotty
1 jajko
pół łyżeczki tartej gałki muszkatołowej
szczypta soli
Sos 2:
puszka krojonych pomidorów
szczypta soli , pieprzu i cukru
łyżeczka słodkiej papryki
szczypta cynamonu
3-4 łyżeczki oregano

250 g, miękkiego, żółtego sera do posypania, startego na tarce o dużych oczkach
oliwa do posmarowania naczynia


Wykonanie:

Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni. Kroimy bakłażana w plasterki, lekko solimy, układamy na papierze do pieczenia i opiekamy około 15-20 minut w piekarniku, możemy obrócić w trakcie, wyjmujemy, piekarnik zostawiamy włączony.
W międzyczasie wołowinę smażymy na oliwie z odrobiną soli i przygotowujemy oba sosy.
Aby przygotować 1 sos, ubijamy jajko widelcem, dodajemy ricottę, sól i gałkę.
Aby przygotować sos 2 podgrzewamy pomidory z przyprawami w rondelku.


Naczynie żaroodporne, do zapiekanek smarujemy odrobiną oliwy, układamy warstwę bakłażanów, na to połowę sosu pomidorowego, na to mięso mielone, resztę sosu pomidorowego. Na koniec rozprowadzamy na wierzchu sos z ricotty i posypujemy serem. Całość zapiekamy w piekarniku, około 20 minut, aż ser się ładnie przypiecze.

Podajemy z sałatą.

Smacznego!

Ratatouille


Uwielbiam Ratatouille i ja i mąż, zarówno jako dodatek do mięsa, jak i jako sos do makaronu, czy nawet omleta. Wersje są różne, jedne duszone inne pieczone, przepis na moją poniżej.
1 spory bakłażan lub dwa mniejsze
2 cukinie
2 czerwone cebule
2 -3 kolorowe papryki
Kilka ząbków czosnku
Puszka krojonych pomidorów
pieprz, ostra papryka, po pół łyżeczki

cukier, cynamon szczypta
słodka papryka łyżeczka
oregano sporo (ja dodaję ze trzy –cztery łyżeczki)
Kostka rosołowa warzywna lub rosołek (pół litra)
Oliwa z oliwek łyżka
Wszystkie warzywa kroję w plasterki, łącznie z czosnkiem, wrzucam na dużą patelnię lub woka i podsmażam krótko, na oliwie,  zalewam wodą i dodaję kostkę rosołową (jeżeli macie rosół, zalejcie rosołem) i pomidory z puszki, dodaję tyle wody, żeby warzywa były prawie całkowicie przykryte, potem odparuje. Jeżeli będzie trzeba, możecie pod koniec dosolić, ja tego nie robię, bo kostka rosołowa jest słona. Dodaję przyprawy, doprowadzam do wrzenia i duszę od czasu do czas mieszając, aż warzywa zmiękną, a sos zrobi się gęsty, około 40 minut. Można zajadać.

piątek, 14 stycznia 2011

Sekretne życie pszczół



Czternastoletnia Lily Owens nie ma w życiu lekko, wychowuje ją surowy, niekochający ojciec, od którego jej mama kiedyś uciekła i czarnoskóra niania Rosalene. Na domiar złego dziewczynka musi żyć ze świadomością, że przez przypadek zabiła swoją mamę. Kiedy Lily miała cztery latka, podczas kłótni rodziców spadł na podłogę rewolwer, mała chcąc obronić matkę, przed dalszymi ciosami ojca, chwyciła go i wystrzeliła, a kula zabiła jej mamę.
Lily dorasta w czasach, kiedy Martin Luther King walczy o prawa obywatelskie czarnoskórych Amerykanów. Pewnego dnia jest świadkiem pobicia Rosalene przez rasistowskich mieszkańców ich miasteczka, dziewczyna trafia do szpitala, ale nawet tam nie jest bezpieczna. Lily postanawia uciec od ojca i zabrać ze sobą swoją nianię. Wśród kilku, nielicznych, pamiątek po matce znajduje się obrazek przedstawiający czarnoskórą Matkę Boską, a na odwrocie nazwa miasteczka, Lily podejrzewa, że tam mogła ukrywać się jej mama kiedy uciekła z domu i postanawia wyruszyć właśnie tam.


Rosalene i Lily trafiają do domu czarnoskórych sióstr Boatwright, które prowadzą pasiekę. Najstarsza z sióstr –August postanawia przygarnąć dziewczyny i zatrudnić je do pomocy przy produkcji miodu, nie dociekając przy tym prawdy, o tym, kim są i jak, tak naprawdę, się u nich znalazły, pomimo protestów swojej młodszej siostry June. Z czasem Lily znajduje odpowiedzi na swoje pytania na temat przeszłości matki. Dziewczyna boi się zadać tylko jednego pytania, czy mama uciekła tylko od ojca, czy też od niej? Czy w dniu tragicznej w skutkach kłótni rodziców, wróciła, aby się spakować, czy żeby ją zabrać? Choć głęboko wierzy, że dziecko nie może mieć obojga rodziców, które go nie kochają, co podkreśla w rozmowie z August.
Sekretne życie pszczół, to ciepła i wzruszająca historia, gdzie bohaterom jest dane znaleźć „ich miejsce na świecie”. Wątek rasowy jest bardzo zgrabnie, naturalnie wpleciony w całość, jako element losów bohaterki i czasów, w których dorastała i jako element, który ją kształtuje. Film, nie jest nachalny, ani zbyt dramatyczny, choć niewątpliwie wyciśnie trochę łez u bardziej na to podatnych. Ja sam ryczałam jak bóbr, kila razy, a moja bardziej wytrzymała siostra ocierała łezki ukradkiem.

Na koniec, jestem zachwycona odtwórczynią roli Lily (Dakota Fanning), to naprawdę niesamowita młoda aktorka i bez niej ten film byłby niczym. Widziałam ją też w „Winged Creatures”, a siostra kazała mi obejrzeć „Hounddog”, co zamierzam zrobić, przy najbliższej okazji. Rozmawiałyśmy też o Queen Latifah, która wcieliła się w rolę August, a tego samego wieczora obejrzałyśmy ją też w „Valentine’s Day” i po raz kolejny pokazała, że za jaką rolę się nie weźmie, suki, czy anioła, to dobrze jej wyjdzie. Należy też wspomnieć, że w filmie June zagrała Alicia Keys, kolejną z sióstr, lekko upośledzoną umysłowo May  Sophie Okendo, a Rosalene Jennifer Hudson.

środa, 12 stycznia 2011

Lód i woda, woda i lód


Podczas pobytu w Polsce i w drodze powrotnej czytałam „Lód i woda, woda i lód” - Majgull Axelsson. Zachęcona recenzjami książek autorki na kilku blogach, które poczytuję (Czwarta siostra wg AxelssonDom AugustyLód i woda, woda i lód ) już od jakiegoś czasu chciałam przeczytać coś, co napisała. Chciałam zacząć od Domu Augustyny lub Kwietniowej Czarownicy, ale w moje ręce wpadała właśnie ta książka.

Akcja książki toczy się na kilku planach czasowych i opowiada ona historię kilku bohaterów. Punktem wyjściowym jest wyprawa lodołamacza Odyn na Ocean Arktyczny, w której bierze udział 60-osobowa grupa naukowców w tym główna bohaterka-Susanne. W czasie podróży, ktoś wielokrotnie włamuje się do jej kabiny i pozostawia ślady swoich wizyt, próbując ją zastraszyć. Susanne pomimo przerażenia próbuje ukryć ten fakt przed pozostałymi pasażerami i załogą.
Dowiadujemy się, że Susanne jest autorką popularnych kryminałów i trochę czuje się jak bohaterka jednego z nich, jednak dopiero jej wspomnienia wyjaśniają lepiej jej dość dziwną reakcję na nękanie przez współpasażera.
Powoli poznajemy historię trzech pokoleń kobiet z rodziny Susanne i to jak przeszłość ją ukształtowała, a raczej okaleczyła. Poznajemy historię mamy Susanne Inez i jej siostry bliźniaczki Elsie, które bardzo sobie bliskie jako dzieci, z wiekiem tracą zupełnie wspólny język i narasta między nimi coraz większa niechęć. Okazuje się, że Susanne zupełnie zabrakło matczynej miłości, bo ta całe swoje uczucie przelała na jej „przyszywanego brata” Bjorna, którego porzuciła jeszcze jako niemowlę jej siostra bliźniaczka.
Z czasem wyjaśniają się motywy kierujące Elsie, a także widzimy, że nigdy nie przestała czuć się winna i analizować swojej decyzji. Widzimy też jak wydarzenia z dzieciństwa wpłynęły na bliźniaczki, a także, że nie uchroniło ich to przed popełnieniem całej masy błędów i skrzywdzeniem ich własnych dzieci.
Co denerwuje to, cała masa niedopowiedzeń między bohaterami, czytając miałam wrażenie, że gdyby posadzić bohaterów, zmusić ich do dialogu, ich życie było by łatwiejsze, a dźwigany ciężar mniejszy. To samo dotyczy relacji Elsie i Inez z ich matką. Nie mam nawet na myśli wielkiego pojednania i happy endu, a tylko uwolnienie się od tych „duchów przeszłości”, żeby bez nich iść dalej. Elsie podejmuje tę próbę z Bjornem, wybiera jednak, dość bezmyślnie, zły moment. Miałam też wrażenie, że ten ogrom frustracji, konfliktów i nienawiści nie pozwala bohaterom w pełni dojrzeć, mimo upływu lat. Widać taką egoistyczną postawę, „byłam skrzywdzona, jestem nieszczęśliwa, to teraz mi się należy (wybaczenie, nowy start, itp. ). Dojrzałą analizę i spojrzenie na przeszłość widać dopiero pod koniec powieści u Susanne, która też już nie jest w tym momencie młódką. Natomiast, dzięki tak zbudowanym postaciom udało się autorce stworzyć naprawdę wciągającą i rozbudowaną historię, którą czyta się naprawdę szybko.
Dzięki retrospekcjom i licznym wątkom chcemy czytać dalej, aby poznać ciąg dalszy każdej historii i każdego bohatera i pozostaje nam niedosyt nawet po zakończeniu lektury.

Muszę jeszcze dodać, że przeczytałam recenzje kilku osób rozczarowanych książką, ze względu na powtarzalność autorki w stosunku do jej poprzednich powieści. Dla mnie było to pierwsze spotkanie z Axelsson i na pewno nie ostatnie.

Smakowita "Zupa z Granatów"


“Zupę z Granatów” Marshy Mehran zabrałam jako książkę „na drogę” do Polski. Stała sobie u mnie na półce już od ponad roku, bo okładka i opis z niej skusiły mnie do jej zakupienia w zeszłym roku w listopadzie, a objętościowo wyglądała jak coś w sam raz na podróż samolotem i czekanie na lotnisku.
Autorka przedstawiła losy trzech sióstr Aminpur, które kilka lat wcześniej uciekły z ogarniętego wojną Iranu i w przypadku Bahar, środkowej siostry, również od męża potwora. Dziewczyny początkowo znalazły się w Londynie, jednak i stamtąd musiały uciekać.
Książkę rozpoczyna przybycie sióstr do małego irlandzkiego miasteczka Ballinacroagh, gdzie otwierają Cafe Babilon, serwującą egzotyczne, perskie potrawy. Najstarsza z sióstr, Mardżan stara się zastąpić siostrom matkę, chroni je i opiekuje się jak tylko może, to ona też ma niezwykły talen do wyczarowywania cudownych potraw. Dzięki temu talentowi i sile Mardżan dziewczęta zjednują sobie po woli przychylność początkowo nieufnych mieszkańców miasteczka. Czytając od razu nasuwają się skojarzenia z „Czekoladą” (filmem, bo książki nie czytałam), historia jest w wielu elementach podobna, podobny jest klimat, walka o akceptację, jeden zły człowiek, który w zasadzie „trzęsie” całym miasteczkiem, wątek kulinarny,  a nawet cyganie. Na szczęście książka nic a nic na tym nie traci, historia wciąga, ciekawe są wspomnienia sióstr z Iranu, z początków wojny. Dla mnie dodatkowym plusem jest zamieszczony w każdym rozdziale przepis na danie kuchni Irańskiej i na pewno te przepisy wypróbuję. Książkę czyta się łatwo i szybko, ale nie jest płytka, przykre wspomnienia sióstr dają do myślenia, choć odbiór całości jest bardzo pozytywny i budujący. Podsumowując bardzo smakowite i przyjemne czytadło na niezłym poziomie i już kupiłam kontynuację.

wtorek, 11 stycznia 2011

Święta, święta i...już Nowy Rok

I z powrotem w moim ciepłym i słonecznym kraju, po pobycie w zimnej ojczyźnie. Pobyt w Polsce udany i nie udany. Udany, bo udało mi się zobaczyć z częścią znajomy i na Sylwestra zabawa była przednia (Elvis rulez, a tak naprawdę „dancing” rulez) i nie udany, bo się rozchorowałam i leżałam z gorączką przez drugą połowę mojej wizyty i nie udało mi się zobaczyć z dużą częścią znajomych i załatwić różnych spraw wymagających załatwienia. Udany, bo spędziłam dużo czasu z siostrą i rodzicami, obejrzałam klika niezłych filmów i przeczytałam dwie niezłe książki. Cóż, jeszcze chyrlam, ale biegam do pracy i już nie tęsknię za śniegiem (na chwilę :)).

I życzę wszystkim dużo dobrego w tym Nowym Roku i żeby był lepszy niż poprzedni, jeśli 2010 był dla Was dobry, to niech 2011 będzie jeszcze lepszy, a czemu nie? I nie postanawiajcie sobie za wiele, bo to i tak bez sensu i po co się denerwować. A jak coś pójdzie nie tak w najbliższym czasie, to jeszcze na nas czeka Chiński Nowy Rok, Rok Królika już za trzy tygodnie i wtedy, już na pewno wszystko się odmieni!