Dawno nie czytałam takiej książki i nigdy nie czytałam takiej książki o Chinach. Niewiele jest wydawanych w Polsce książek autorów chińskich, mieszkających w Chinach, a nie tylko chińskiego pochodzenia. Mo Yan nie upiększa, nie mami nas piękną chińską egzotyką, opisuje brutalną, często odrażającą rzeczywistość, ale robi to niezwykle barwnie i z zaskakującym często poczuciem humoru. Z drugiej strony książka to przykład realizmu magiczny w chińskim wydaniu, miejscowe wierzenia i zabobony, obłąkane czy też uduchowione postacie, jak wolimy je nazywać, wartka często niesamowita akcja, wszystko to wymieszane z naturalistycznymi wręcz opisami rzeczywistości. Akcja książki obejmuje spory kawałek historii Chin XX wieku, w tle pojawia się powstanie bokserów, inwazja Japończyków, walki Kuomintangu z komunistami, rewolucja kulturalna, ale obserwujemy te wydarzenia głównie po przez wpływ jaki mają na jedną chińską rodzinę. Rodzina Shangguan to wieśniacy mieszkający w Gaomi, w prowincji Shandong, rodzina kowala, a właściwie należało by powiedzieć jego żony, bo to ona jest główną postacią powieści. Shangguan Lu nie ma łatwego życia, co widzimy od pierwszych stron powieści, czasy są takie, że kobieta nie ma żadnej pozycji społecznej, a już zwłaszcza kobieta, która urodziła dotąd siedem córek i ani jednego syna, jednak to ma się właśnie zmienić, kobieta rodzi bliźnięta dziewczynkę i chłopca, choć jej kolejny już poród nie wywołuje nawet równych emocji jak rodząca w tym samym czasie oślica. Wygląda na to, że los się w końcu uśmiechnął do Shangguan Lu, pomimo, że ojcem bliźniaków jest nie jej mąż, a szwedzki pastor, jednak na przeszkodzie stają wydarzenia polityczne, które nigdy nie nadchodzą we właściwym czasie...
Autor wprowadził bardzo ciekawą narrację, czasem trzecioosobową, czasem przejmuje ją Jintong syn Lu. Długo wyczekiwany „złoty chłopiec” to nieudolny rozpuszczony smarkacz, samolubny i słaby od urodzenia przez całe swoje życie. Chłopak też, od samych narodzin ma obsesję na punkcie piersi, może godzinami rozmyślać, obserwować i opisywać kształty damskich piersi i zapach mleka, jedynego pożywienia jakie będzie tolerował przez długie lata.
Autor napisał mocną, feministyczną książkę, kobiety są poniżane, gwałcone, sprzedawane, a mimo to nie brakuje im odwagi, siły charakteru i walki. Shangguan Lu zdaje się być kobietą niezniszczalną, jej córki nie podporządkowują się łatwo niczyjej woli i wybierają własne drogi życiowe i popełniają własne, często tragiczne w skutkach błędy. Lu, jako matka, a później babka chwyta się każdej możliwości aby zapewnić byt rodzinie i swojemu ukochanemu synowi. Niestety chłopak pozostaje na zawsze lekko obłąkanym nieudacznikiem z "biuściastą" obsesją i jakoś przez swoje przyczajenie i brak skłonności do ryzyka biernie sunie przez życie do późnych lat, zawsze z czyjąś pomocą lub czyimś kosztem. I znowu niekonwencjonalnie i trochę przewrotnie Mo Yan poświęcił tyle uwagi postaci raczej antypatycznej, a już na pewno dość bezbarwnej w całej rzece silnych i wyrazistych damskich charakterów. Autor opisał też chińską rzeczywistość taką jaką była, zwłaszcza na wsiach, gdzie wiele spraw do dziś wygląda podobnie z moich obserwacji i rozmów ze znajomymi Chińczykami.
Obecnie ludzie żyjący w miastach cieszą się, że będą mieć dziecko, nie zastanawiając się nad płcią, której i tak nie wolno oficjalnie sprawdzać, natomiast na wsiach dalej najważniejsze jest posiadanie syna i można się starać o drugie dziecko, jeżeli pierwsze okaże się „tylko dziewczynką”, zdarza się, że dziewczynki są porzucane po urodzeniu, często są oddawane do adopcji. Dalej funkcjonuje wiele zabobonów i dalej dla wielu osób, nawet w miastach, siłą napędową jest pierwotna wręcz „walka o przetrwanie” w każdej, codziennej sytuacji, daleko posunięty egocentryzm i brak empatii (tu powtarzam za moim kolegą Radkiem, z którym wiele razy się o to kłóciłam, ale głównie z racji na uogólnienie, bo mam kilkoro przyjaciół Chińczyków, ale z obserwacji „masy” można wysnuć takie właśnie wnioski). W miastach kobiety odnoszą sukcesy, na wsi pozostały „tylko kobietami” i to samo tyczy się biednych pomocy domowych. Na wsi nie ma w ogóle pojęcia o humanitarnych sposobach zabijania zwierząt i nikt nie widzi takiej potrzeby (choć i u nas różnie bywa) i panuje wiele zwyczajów, które odebralibyśmy jako „obrzydliwe”. Ten autentyzm książki i opisanych zwyczajów bez ugładzania i dorabiania filozofii, z pozycji obserwatora , pozwalający nam dokonać oceny i analizy jest według mnie bezcenny.
Szczerze polecam.
P.S.1 Dodatkowy plus dla książki za tłumaczenie, naprawdę dobre, a tłumaczenia dokonała Katarzyna Kulpa, znana w kręgach „stanikomaniaczek” jako Kasica. Szczerze mówiąc, nie zauważyłam tego kupując książkę, a doczytałam w „Wysokich Obcasach” w wywiadzie z tłumaczką poświęconym jej „Stanikomanii”, a książka już stała i czekała na swoją kolej na półce.
P.S. 2 Mam jedno małe „ale” nie wiem nawet czy do autora, tłumacza, czy do korekty, w gąszczu występujących w książce postaci, gdzie nawet ja przyzwyczajona do chińskich nazwisk i imion początkowo się gubiłam (na końcu jest spis postaci, ale niestety zdradza nam co się wydarzy później, więc lepiej z niego nie korzystać), w scenie śmierci jednej z sióstr jest pomyłka, która ginie, a potem już poprawnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz