Lato to dobry czas na czytanie i jak dla ,mnie również dobry czas na czytadła. Zabrałam się za odkładaną od kilku miesięcy „I że Cię nie opuszczę...” Elizabeth Gilbert, wcześniej próbował czytać mój mąż, ale nie zmęczył. Ja też nie bardzo miałam na nią ochotę, bo z trudem zmęczyłam film na podstawie „Jedz, módl się, kochaj”.
No i cóż, powinnam zacząć od końca, czyli od „Jedz, módl się, kochaj”, której to „I że Cię nie opuszczę...” jest kontynuacją. Książka podobała mi się, lekka, łatwa i przyjemna, zawierała to co lubię: jedzenie (dużo jedzenia), podróże, jogę (która stanowi ważny element mojego życia od ponad pięciu lat) i ostatnia część była o Bali, z którego akurat wtedy wróciłam. Odrzuciłam krytykę książki mówiącą o rozwiązywaniu problemów zasobnym portfelem, bo jak ktoś żyje z pisania, to przecież może pisać wszędzie; podobał mi się styl pisania autorki, ot, nie dzieło wybitne, ale przyjemna lektura.
Film, który powstał na podstawie książki ciągnął się jak tasiemiec, w dodatku oglądałam z mężem i siostrą, którzy z trudem zmęczyli, ale zmęczyli książkę, stanowiliśmy więc całkiem sporą lożę szyderców i nie umiliło mi oglądania nawet gapienie się na przystojnego Javiera Bardem.
I tu dalej o, „I że Cię nie opuszczę...”, to książka o niczym, wieje nudą, no dobra, autorka razem z ukochanym Felipe jeździ po świecie, są na wygnaniu, jak chcą być razem, to musi być ślub, bo inaczej jej ukochanego więcej do Stanów nie wpuszczą i tyle i nic więcej, a to już jest na okładce! Są podróże, ale niewiele się dowiadujemy o Laosie, Wietnamie, czy o Tajlandii, trochę lepiej jest na końcu, jak Liz postanawia się wybrać do Kambodży, choć tu jej spostrzeżenia są zgoła odmienne od spostrzeżeń moich znajomych, ale dopiero jak się wybiorę sama, to będę wiedzieć.
Do brzegu, do brzegu, „I że...” to „traktat” (oczywiście zbyt górnolotne określenie) na temat małżeństwa, a raczej wydumane rozważania na temat roli i historii małżeństwa w różnych kulturach. Choć autorka przytacza kilka ciekawych pozycji na ten temat i parę jej wniosków jest słusznych, o Boże, trzeba to było rozwlec na całą książkę? Poza tym, czy małżeństwo tak bardzo się różni od niezalegalizowanego związku? Dla mnie nie. Czy rozstanie po długoletnim związku jest mniej wykańczającym doświadczeniem niż rozwód, znowu, dla mnie nie. No i to całe dorobienie wielkiej filozofii, jak to jej związek będzie tym razem szczęśliwy i udany, bo tylu różnych rzeczy jest świadoma i tyle przemyślała, choć ja tam odkrycia Ameryki nigdzie nie widziałam, ach! Zostaje mi tylko dodać, skoro masz receptę, to, Powodzenia Liz!, ja już sobie Twoje książki odpuszczę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz