niedziela, 19 grudnia 2010

luźne myśli...c.d.

Jak obiecałam, odnalazłam "Ogród wiecznej wiosny", żeby zaprezentować fragmenty. Czy tylko mi się wydają koszmarnie egzaltowane i wymęczone?

"Pocałunki spływały im na ubranie, na jego koszulę, na damski sweterek, sypały się na spódnicę i pasterskie spodnie. Przetaczały przez pastwiska, tworząc rzekę, na której brzegach szeleściły polne dzwoneczki, owce gasiły pragnienie, skakały żaby, a w jej wodach słońce rozdzielało się na tysiące słonecznych ostrzy. Nie potrzebowali tlenu, starczały im same usta. Nie dotykali się tak, jakby dane im było już się spotkać-dotykali się tak, jakby dzieliły ich tysiące kilometrów. Stracili równowagę i upadli na miękką murawę, nie rozluźniając uścisku. Psy szczekały obok, ale oni nie przestawali, okrywając się rzeką pocałunków, aż Olvido brakło tchu. Wówczas podniosła się, otrzepała spódnicę, i jak młoda dziewczyna umknęła od własnych emocji w kierunku szpalerów sosen, gdy tymczasem Ezequiel czuł, że nieposkromiona siła rozrywa mu jądra, a nasienie zmienia się w opadające płatki śniegu."

I jeszcze, na przykład:

"Na miasto spadła plaga cykad osadzona w musztardowym powietrzu jak na latającym dywanie. Santiago znajdował owady brzęczące w kątach sypialni starego proboszcza i uśmiercał je uderzeniem miotły. Potem siadał obok łóżka chorego, by znów zająć się swoimi wierszami, których wersety kryły tęsknotę za ciałem i imieniem splamionym zielonymi oczami zdrajców. Czasami wino brało górę i usypiało go. Śnił o setkach cykad śpiewających requiem i budził się wśród jęków i łez, wtulony w brzuch ojca Rafaela, jakby to był ten ksiądz sprzed roku, gruby i zażywny, a nie mizerota, w którą się przeobraził. Jeszcze w półśnie proboszcz pocieszał go po łacinie, aż smutek chłopca mijał zupełnie i razem się modlili popołudniowymi pacierzami."


1 komentarz: