Stwierdzam, że zgłupiałam do reszty ostatnio. Niedość, że mieszkam na tej kulturalnej pustyni, to jeszcze sama się ogłupiam, a to za sprawą telewizora! Słusznie, że nie miałam tego cholerstwa w domu (z wyboru) jak mieszkałam sama. Cóż, jak się wprowadziłam do mojego aktualnie małżonka, wielki, płaski telewizor zajmował już centralne miejsce na ścianie, umieszczony tak, aby mógł oglądać mecze z tarasu! Hi hi, tutaj niedoczekanie, ja mam alergię na piłkę nożną i przeważnie X umawia się na randki z kolegami i ogląda u nich, bądź idą do pubu i nie muszę tego znosić. Aby uchronić się przed zgubnym wpływem tego ogłupiającego urządzenia odmówiłam również zakupu kablówki, tudzież satelity i mamy cztery marne kanały, dwa cypryjskie, dwa greckie no i coś tam jeszcze łapiemy z tureckiej strony, ale to brzmi jak mowa syna mojej przyjaciółki Marty(tak przynajmniej twierdzi jej mąż i wini za to niedawny pobyt na Rodos, że niby za blisko Turcji i mały załapał).
No dobra, duży telewizor ma też swoje dobre strony, świetnie się ogląda filmy, prawie jak w kinie, ale z kotem na kolanach i herbatą na stole i w pozycji pół lub całkiem leżącej, co mi niezwykle odpowiada. Niestety dopadło nas straszne lenistwo i zalegamy na kanapie ciągle i oglądamy seriale. Oczywiście po pracy, po przyrządzeniu jadła i na szczęście nie zaniedbując całkiem aktywności fizycznej, ale zawsze. Oczywiście każdemu należy się odrobina lenistwa i to duża przyjemność, ale coś nam się ciężko ruszyć, chyba znak, że zima przyszła i tutaj. Co prawda mamy dalej 18 stopni w ciągu dnia, ale tu to strasznie odczuwam, bo mieszkania niedocieplone, kafle na podłodze w całymi mieszkaniu i ogrzewanie nie to! Potrzebne ciepłe kapcie i herbata. W desperacji sięgnęliśmy już nawet po Supernatural, mimo, że stwierdziliśmy, że nie jest to najlepszy serial i nie specjalnie mieliśmy ochotę go oglądać, ale z braku laku i to potrafi człowieka wciągnąć, łyknęliśmy siedem epizodów w niedzielę, a co tam, do tego pizza i pomyślałam, że zamieniam się w mojego brata:) (przepraszam braciszku). No dobra, całość tłumaczy też fakt, że mieliśmy trochę kaca, po całkiem z resztą udanej sobotniej imprezie (no może poza moim rozbitym kolanem-wpadłam obcasem w kałużę, wracając do domu, nad ranem; kto by się spodziewał, że cholerstwo będzie takie głębokie!) i ciężko było się zmobilizować do jakiejś większej aktywności lub oglądania czegoś bardziej wymagającego niż demony i inne istoty nie z tego świata:)
A tak serio, to w związku ze wspaniałym z resztą prezentem/niespodzianką od mojego jakże kochanego męża, a mianowicie wyjazdem do Polski zaraz po świętach (nawet mi załatwił urlop z moim szefem, ot co!), o czym już doniosłam wszystkim moim znajomym, przeszukuję internet w poszukiwaniu pomysłów na zakup książek. Zawsze jak jadę do domu robię zapasy rozmaitych czytadeł, bo ja nie lubię czytać po angielsku ( w przeciwieństwie na przykład do mojej siostry, która czyta prawie wyłącznie w tym języku) i brak mi Polskiego na codzień. No i stety/niestety, uświadomiłam sobie, że mam dalej nie przeczytane książki z ostatniego pobytu w Polsce oraz, że ja ostatnio prawie wcale nie czytam! Ok, muszę przyznać, że trochę utknęłam w ostatniej książce, którą czytałam, ale z wrodzonym uporem postanowiłam ją skończyć. Był to „Ogród Wiecznej Wiosny” i nie wiem czemu, ale znajduję masę dobrych recenzji tego „wybitnego dzieła”na necie. Cóż, możemy przeczytać o „barwnym języku tej wielopokoleniowej sagi” i tym podobne, niezwykle zachęcające frazesy. Dla mnie język może i jest barwny, ale tak egzaltowany, że często zbierało mi się na wymioty. Muszę przyznać, że na korzyść książki przemawia sam historia, naprawdę wciągająca i byłam ciekawa co dalej nastąpi, a że jest to saga, przebrnęłam przez losy kolejnych kobiet i mężczyzny rodu Laguna. Niestety autorce zabrakło środków do opowiedzenia historii, na początku zastanawiałam się, czy to może być wina złego tłumaczenia. Opisy są koszmarne, dialogi infantylne, z czasem czytając rozbudowane porównania uznałam, że tego na tłumacza zrzucić nie można. Cóż szkoda, pomysł dobry, wykonania bardziej niż marne, mogłam lepiej spożytkować swój czas sięgając po jakąś inną pozycję z mojej półki i mogłam lepiej spożytkować fundusze i ograniczone miejsce w walizce, kupując coś innego.
Żeby nie było, że się czepiam wrzucę kilka fragmentów z opisanej powyżej pozycji jak będę w domu, można się pośmiać. I ...zastanawiam się, czy powinnam się poprawić, czy może zapomnieć o wyrzutach sumienia jak zamieniam się w lenia?
Fragmenty dodane.
Fragmenty dodane.
Przeszukując internet w poszukiwaniu książek do zakupienia, trafiłam na recenzję najnowszej książki Yanna Martela, wydanej już w Polsce, „Beatrycze i Wergiliusz”. Pomimo, że jedynie „Życie Pi” uważam, za książkę wybitną, „Historia rodziny Roccamatio”, nie przemówiła do mnie specjalnie, a „Ja” było jedynie dobre, choć bardzo ciekawe, nową książkę Martela na pewno przeczytam. Wydawało mi się też, że przeczytałam wszystko, co do tej pory napisał, ale natknęłam się na krótkie, z lekka przerażające opowiadanie "We ate the children last" Zachęcam do przeczytania, zaciekawiło mnie też to, że ktoś podjął się zrobienia krótkiego filmu na bazie tej historii, a jeszcze bardziej to, że Ang Lee podjął się stworzenia filmu „Życie Pi”. Zaczęłam się zastanawiać, jak taki film będzie wyglądał, sam Lee mówi "How exactly I'm going to do it, I don't know,", "A little boy adrift at sea with a tiger. It's a hard one to crack!". Wiem też, że nawet książka wielu znudziła (mojego małżonka na przykład), choć ja nie mogła się od niej oderwać, i tak ciężko mi wyobrazić sobie taki film, bo tu w zasadzie nie ma historii, jest chłopiec na morzu, jego myśli i woda dookoła, trochę mało na film, z drugiej strony, wierzę w Anga Lee, w jego wrażliwość i umiejętność pokazywania ludzkich emocji i uczuć, poetyckość scen, więc będę czekać na efekty jego pracy z niecierpliwością.
Odmóżdżona Ja.
P.S. U kolegi na blogu znalazłam doskonały pomysł na świąteczne prezenty:)
ej co Ty nie jest z Toba tak zle :) a swoja droga jak czytalam "Zycie Pi" to sie zastanawialam czy nakreca na jego podstawie film i jak bedzie wygladal. Ale w sumie jak z "Pachnidlem" sie udalo to moze i tu Pi jest szansa...
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać, ale ja nie czytałam „Pachnidła”, stoi na półce i czeka, bo ja się trochę boję, bo moja wyobraźnia działa bez zarzutu, pamiętam, że jak w szkole czytałam „Rozdziobią nas kruki, wrony” to poszłam wymiotować, z tych samych powodów nie mogę czytać Sienkiewicza, którego z resztą nie znoszę, więc mała strata.
OdpowiedzUsuńFilm „Pachnidło”bardzo mi się podobał, widziałam go w kinie i jakoś niedawno leciał u nas w telewizji i Xenios oglądał, bo nie widział wcześniej, a z kolei niedawno przeczytał książkę i też mu się podobał, a ja zerkałam od czasu do czasu. Wydaje mi się jednak, że w „Pachnidle” więcej się dzieje, niż w „Pi”, ale może to tylko wrażenie z filmu.
Swoją drogą, choć to było wieki temu, pamiętam, że „Życie Pi” kupiłam i przeczytałam z Twojego polecenia i jestem Ci za to wdzięczna, tylko, że ja czytałam po polsku, a ty zdaje się po angielsku?
nie czytalas "Pachnidla"!!!!!!!!!!!???????? alez,alez, musisz przeczytac, nie jest takie straszne ale jest niesamowite i super napisane, lepsze od filmu. Podobno w oryginale jeszcze lepsze ale ja nawet po angielsku nie czytam (Pi czytalam po polsku) wiec co dopiero po niemiecku.
OdpowiedzUsuń