“Hotel Ruanda” stał na naszej półce z filmami już od jakiegoś czasu, pożyczony od teścia i czekał, aż dojrzejemy. Mieliśmy „jakieś” pojęcie o filmie, więc zazwyczaj nie byliśmy w humorze, żeby się za niego zabrać. Ten dzień, a w zasadzie wieczór nastąpił wczoraj i był to naprawdę dobrze spożytkowany czas. Film jest bardzo dobry, jak i bardzo ciężki. Oparty jest na wydarzeniach, które miały miejsce w połowie lat 90-tych w Ruandzie.
Społeczeństwo Ruandy złożone było z dwóch grup etnicznych, Tutsi i znacznie liczniejszej Hutu, które od dawna żyły ze sobą w konflikcie. Jak dowiadujemy się w jednej z pierwszych scen filmu, mieszkańcy Ruandy za inicjatora podziałów rasowych uznają wcześniejsze Belgijskie władze kolonii. Faworyzowały one Tutsi za bielszą skórę, węższe nosy i większą ogładę i kulturę, wykorzystywali do „lepszych zadań” traktując Hutu jako służalczą masę.
Prawdziwy dramat zaczyna się, kiedy Rwanda odzyskuje niepodległość, a wybory wygrywa przywódca partii Hutu. Zaczynają się czystki etniczne, dochodzi do masowego ludobójstwa.
Na tym, jakże przerażającym tle oglądamy historię głównego bohatera-Paula Rusesabaginy. Paul jest kierownikiem hotelu Des Mille Collines w stolicy Rwandy – Kigali, uprzejmy, wyważony, jego codzienność to kontakty z gośćmi hotelu, a z drugiej strony jednak kontakty i znajomości niezbędne, do zaopatrzenia hotelu w „luksusowe dobra”. Paul, to dobry człowiek, ale wydawało by się, że bez zadatków na bohatera, którym staje się jakby przypadkowo. Nasz bohater nie wierzy, że coś naprawdę złego może się stać, w Ruandzie są wojska ONZ, dziennikarze, prezydent ma lada dzień podpisać traktat pokojowy z Frontem Patriotycznym zawiazązanym przez Tutsi.
Społeczeństwo Ruandy złożone było z dwóch grup etnicznych, Tutsi i znacznie liczniejszej Hutu, które od dawna żyły ze sobą w konflikcie. Jak dowiadujemy się w jednej z pierwszych scen filmu, mieszkańcy Ruandy za inicjatora podziałów rasowych uznają wcześniejsze Belgijskie władze kolonii. Faworyzowały one Tutsi za bielszą skórę, węższe nosy i większą ogładę i kulturę, wykorzystywali do „lepszych zadań” traktując Hutu jako służalczą masę.
Prawdziwy dramat zaczyna się, kiedy Rwanda odzyskuje niepodległość, a wybory wygrywa przywódca partii Hutu. Zaczynają się czystki etniczne, dochodzi do masowego ludobójstwa.
Na tym, jakże przerażającym tle oglądamy historię głównego bohatera-Paula Rusesabaginy. Paul jest kierownikiem hotelu Des Mille Collines w stolicy Rwandy – Kigali, uprzejmy, wyważony, jego codzienność to kontakty z gośćmi hotelu, a z drugiej strony jednak kontakty i znajomości niezbędne, do zaopatrzenia hotelu w „luksusowe dobra”. Paul, to dobry człowiek, ale wydawało by się, że bez zadatków na bohatera, którym staje się jakby przypadkowo. Nasz bohater nie wierzy, że coś naprawdę złego może się stać, w Ruandzie są wojska ONZ, dziennikarze, prezydent ma lada dzień podpisać traktat pokojowy z Frontem Patriotycznym zawiazązanym przez Tutsi.
W dniu kiedy traktat zostaje podpisany, prezydent ginie w zamachu, co rozpoczyna krwawe wydarzenia. Przywódcy Hutu obwiniają za zamach Tutsi, aby mieć pretekst do wszczęcia rzezi. Spokój świat Paula zostaje zburzony, jego żona jest Tutsi, jak i większość ich sąsiadów, wszyscy znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Paul chce chronić swoją żonę i dzieci, ale nie potrafi też odmówić zwracającym się o pomoc sąsiadom i znajomym. Ostatecznie Paul ukrywa w hotelu ponad tysiąc uchodźców i walczy o ich życie. Widać, że znajduje w sobie siłę i upór, jakiego prawdopodobnie sam się po sobie nie spodziewał. Ten jeden człowiek czuje się odpowiedzialny za setki innych, za ich życie i za dodawanie im otuchy. Film pokazuje, jak świat zewnętrzny odciął się od Ruandy, wojska pokojowe są bezsilne, rządy europejskie postanawiają ewakuować swoich obywateli, ale nie oferują pomocy, Afrykanom, nie interesują ich mające tam miejsce zbrodnie. Poza Paulem aktywnie działa, nie zważając na niebezpieczeństwo i koszty jedynie czerwony krzyż.
I to chyba jest najbardziej przerażające, skoro jeden człowiek mógł tyle zdziałać, znaleźć w sobie tyle odwagi, jakże inaczej mogłyby wyglądać losy przeszło miliona ofiar tego konfliktu z zewnętrzną interwencją? Oczywiście, jak pokazuje historia, taka interwencja, nie zawsze była dobra, a raczej nie zawsze kierowały nią właściwe pobudki. Najczęściej jednak w przypadku krajów, które przez lata były koloniami, scenariusz jest podobny, za czasów wpływów kolonialnych, wszystko wygląda pięknie, panuje względny spokój i kiedy kraj odzyskuje niepodległość, zaczyna się bałagan, jednak jeśli pogrzebie się głębiej widać, że „spokój” jest zawsze osiągany kosztem zwracania przeciw sobie grup etnicznych w danym kraju. Koloniści zostawiają trochę rozwoju, trochę bałaganu, zazwyczaj bałagan rośnie jak się wynoszą, zazwyczaj z ich winy...
Jeśli ktoś ma ochotę na szczegółową analizę tła historycznego filmu, to zapraszam tutaj: Analiza ideologiczna filmu 'Hotel Rwanda' Terry'ego Georga, tam dowiemy się znacznie więcej niż z filmu.
Po obejrzeniu filmu zaczęłam się zastanawiać, że Afryka, to popularny, choć nie koniecznie bardzo wdzięczny temat w kinie ostatnich lat. Powstało wiele naprawdę dobrych filmów, których akcja toczy się w różnych krajach afrykańskich. Doskonały „Constant Gardner”, którego akcja rozgrywa się w Kenii, znakomity, choć może mniej poruszający „Ostatni Król Szkocji”(Uganda),nie zrozumcie mnie źle, film porusza, ale scenami okrucieństwa, świetną grą aktorską, a nie tak bardzo samą historią jak dwa poprzednie. Idąc dalej, bardzo dobry film sensacyjny „Blood Diamond”w Sierra Leone. Na dokładkę przypomniała mi się, nieco starsza, obejrzana dwa tygodnie temu „Rzymska Opowieść” Bertolucciego, gdzie jedna z głównych bohaterów to uciekinierka z Kenii, jednak ten film osadzony jest w Rzymie i Afryka stanowi jedynie punkt wyjścia historii, filmu, który, niestety mnie rozczarował, a nie oczarował, jak to zwykle w przypadku Bertolucciego bywało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz