sobota, 19 lutego 2011

Praga

Przygotowując się do kolejnej podróży- za miesiąc lecimy do Barcelony, hura! uświadomiłam sobie, że nawet nie wspomniałam o ostatnich krótkich wakacjach, na które wybraliśmy się do Pragi, na przełomie października i listopada.
To był cudowny i relaksujący wyjazd (poza drobnym incydentem zaginięcia mojego bagażu, który, na szczęście czeskie linie lotnicze odnalazły już po kilku godzinach). Wyjazd był rewelacyjny dzięki Marcie i Jurajowi, bo niczym nie musieliśmy się martwić i niczego planować. To rzadkość, jeśli chodzi o moje podróże, bo "ja sama" wszystko i wszędzie, loty, hotele, autobusy, bardzo lubię takie planowanie i sprawdzanie i świetnie odnalazłabym się pracując w biurze podróży. Jednak takie wyjazdy, to zawsze dużo roboty i trochę adrenaliny. Jakże przyjemnie wsiąść w samolot, być odebranym z lotniska, mieć gdzie spać, mieć kogoś, kto zaproponuje plan dnia (luźno, bo napięte plany nie są zupełnie w moim stylu), no i oczywiście doskonałe towarzystwo, czego chcieć więcej?

Byłam w Pradze wiele, wiele razy, ale ostatnio, już sześć lat temu, dla mojego męża to był pierwszy raz i był bardzo podekscytowany.
Pogoda dopisała, było dość zimno, jak dla nas i spory szok, bo na Cyprze panowały jeszcze letnie temperatury, a w Czechach już jesień, ale było słonecznie i spędzaliśmy całe dnie łażąc i łażąc.














Spędziliśmy dzień w Zoo, które bardzo polecam, to zdecydowanie najlepsze, w którym byłam i zupełnie nie przypomina oliwskiego, gdzie zwierzaki są stłoczone na małej powierzchni, to naprawdę porządny spacer i warto zaplanować na niego cały dzień.








 Nasi gospodarze zabrali nas też na wycieczkę poza Pragę, Martu, jak się nazywa ten zamek?


A tu:

 udało nam się załapać na bardzo fajną wystawę, mojego ukochanego Alfonsa Muchy. Wystawa niestety już się skończyła. Bardzo ciekawe było, to, że oprócz plakatów teatralnych i grafik z jakich znamy Muchę można było zobaczyć również plakaty reklamowe różnych zakładów usługowych, szkoda, że nikt już się tak nie reklamuje...

Nie marnowaliśmy ani chwili tego długiego weekendu i wybraliśmy się na haloweenowe tańce, dodatkowo trzeba było uczcić koniec karmienia piersią przez Martę Matkę Polkę:)

Marta okryła też, że w pobliskim Palac Akropolis trwają dni portugalskie i wybraliśmy się na koncert zespołu A Naifa.
Dodatkowo, Marta i Juraj zadbali o naszą linię, to znaczy, aby pozostała przyjemnie zaokrąglona i jedliśmy dużo i smacznie, zarówno w domu, jak i w mieście.

Ach, jak miło powspominać! A teraz, do roboty, szukać hoteli i transportu na kolejny wyjazd, który postaram się opisać z nieco mniejszym poślizgiem:) 

5 komentarzy:

  1. praskie zdjęcia zawsze powodują u mnie szklane oczy

    OdpowiedzUsuń
  2. no i mam nadzieje ,z e next time bedzie szybciej niz za 6 lat

    OdpowiedzUsuń
  3. kayaretro, domyślam się, że darzysz Pragę silnym uczuciem, w końcu spędziłaś tam kupę czasu i jakby nie było dość intensywnie i beztrosko:)zawsze się dziwiłam, że tam nie zamieszkałaś na dobre:)
    Marta, next time na pewno szybciej niż za 6 lat, skoro chcesz mnie oglądać:) choć to tak szybko mija...

    OdpowiedzUsuń