Muszę przyznać, że ostatnich parę tygodni było naprawdę niezłe filmowo.
Nadrobiłam zaległości w oglądaniu filmów, które chciałam zobaczyć (od dawna i od niedawna), dlatego też wybory bardzo świadome i brak rozczarowań. Znalazły się tu filmy lekkie i przyjemne i takie, które mną wstrząsnęły i zapamiętam je na długo. Postanowiłam zacząć od tych drugich.
Obejrzeliśmy „Beautiful Mind”, który jakoś mi umknął kiedy leciał w kinach i nigdy wcześniej nie udało mi się go zobaczyć.
Film opowiada historię Johna Nasha genialnego matematyka i laureata Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, który jednak swój geniusz przypłacił szaleństwem. Widzimy Nasha, dziwaka, owładniętego obsesją odkrycia czegoś oryginalnego. Nasz bohater ma trudności z nawiązywaniem znajomości, zarówno z kolegami ze studiów, jak i z kobietami, zachowuje się zbyt bezpośrednio, jest cyniczny, przekonany o własnej wartości i często chamski, nie widzi powodu, aby marnować czas na konwersacje o niczym, z której składają się kontakty towarzyskie jego otoczenia. Z dużym zdziwieniem obserwujemy początki jego związku z Alice (Jennifer Connely), której zdaje się zupełnie nie przeszkadzać brak ogłady Johna. Związek z dziewczyną staje się największym blogosławieństwem jego życiu, choć i źródłem cierpienia dla Alice i dla niego samego. Choć John dokonuje przełomowego odkrycia, to wkrótce okazuje się, że cierpi na schizofrenię. Widzimy jak bardzo można ranić kogoś, kogo kochamy, wbrew naszej woli oraz jak uczucie pomaga przetrwać najgorsze. Jeśli ktoś, tak jak ja, nie widział jeszcze filmu, to naprawdę polecam.
Przypomniałam sobie też oglądany dwa lata temu „Proof” z Gwyneth Paltrow, który jakby nie patrzeć powiela ten sam szablon, i choć wcześniej dość mi się podobał, to po obejrzeniu „Beautiful Mind” zdecydowanie wysiada.
Kolejne było „Million dollar baby”, które z kolei umknęło mi kiedy byłam w jakiejś podróży służbowej, znowu film nie nowy, każdy wie o czym jest, jednak dość mocno mną wstrząsnął i przerósł moje oczekiwania. I chyba Clint Eastwood ma taki talent, że wszędzie gdzie się dołoży to powstaje poruszający obraz i muszę nadrobić oglądanie jego filmów (niedawno oglądaliśmy „The Bridges of Madison County”). Znając tematykę filmu szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że tak mnie ujmie, kobieta bokser, to temat mało subtelny, a jednak...Film o wytrwałości, uporze i dążeniu do doskonałości i realizacji własnych marzeń za wszelką cenę. Niestety, kiedy tracimy coś stanowi całą treść naszego życia, trudno jest, lub zupełnie niemożliwe jest wypełnić tę lukę. Niesamowita jest rola Franakiego Dunna (Eastwood), który pod maską szorstkości ukrywa całe morze uczuć, których ciężko się po nim spodziewać. Świetna Hilary Swank, która pokazała, że nie jest słodką panienką z jaką zawsze mi się kojarzyła i doskonały, jak zawsze Morgan Freeman. Historia, przybiera taki obrót, jakiego zupełnie się nie spodziewamy i poraża dramatyzmem, i...nie warto zdradzać nic więcej, bo nie sama fabuła stanowi o wielkości tego filmu, ale jego ładunek emocjonalny.
Obejrzeliśmy też „The Horse Whisperer”, szczerze mówiąc trochę się bałam tego filmu, choć słyszałam, że jest dobry, to mam głęboko w głowie książkę i jak to bywa często ekranizacje dobrych powieści potrafią zawodzić. Film to „przyjemne” zaskoczenie, oczywiście przyjemne, tu nie przystoi, bo mamy do czynienia z całym oceanem uczuć: żalu, złości, tęsknoty za bliskością, rozpamiętywania przeszłości, trudną przyszłością, miłością i przywiązaniem. Nie wiem jak Robert Redford dał radę przenieść to wszystko na ekran, ale wyszło mu całkiem nieźle. I tu znowu dramatyczna historia, to jedno, a prawdziwą treścią filmu są emocje bohaterów.
W jednej z pierwszych scen filmu czternastoletnia Grace (Scarlett Johansson) ulega wypadkowi podczas jazdy konnej. Ginie najlepsza przyjaciółka Grace, dziewczynka traci nogę, a jej koń zostaje poważnie okaleczony. To ciężki bagaż na dalsze życie dla nastolatki i jej rodziny. Życie rodzinne Grace, to również nie bajka, sprawy nie mają się najlepiej między jej rodzicami, a ona sama doświadcza sporo troski i uczuć od ojca (Sam Neill) i masy wymagań od apodyktycznej i skupionej na pracy i karierze matki Annie (Kristin Scott Thomas). Wkrótce wszystko ma się zmienić, Annie, widząc, że traci córkę i ta zupełnie nie radzi sobie w nowej sytuacji, stawia na dość szalone przedsięwzięcie. Pakuje Grace do samochodu, Pielgrzyma-okaleczonego i zdziczałego konia dziewczynki do przyczepy i wbrew woli córki wyruszają na farmę Toma Bookera (Robert Redford). Tom ma opinię „zaklinacza koni”, choć sam do tej etykietki podchodzi z dużą rezerwą i sceptycyzmem. Determinacja Annie sprawia, że Tom podejmuje się próby uzdrowienia Pielgrzyma. Pobyt u Toma stopniowo zmienia kobietę i dziewczynkę, między Tomem a Annie rodzi się uczucie, Grace powoli odzyskuje równowagę i pewność siebie. Relacje między matką i córką w końcu nabierają głębi i obie otwierają się na siebie nawzajem. Znamienna jest scena, kiedy Grace mówi mamie, że zawsze modliła się, żeby rodzice mieli kolejne dziecko, bo wtedy nie musiałaby być taka wyjątkowa.
Duże brawa dla Scarlett za tę rolę, bo nie każda nastolatka udźwignęłaby taki ciężar. W zasadzie, każda postać w filmie jest wyraźna i wiarygodna w każdym detalu, daje nam do myślenia.
Polecam nie tylko film, ale też lekturę książki, a właściwie wszystkich książek Nicolasa Evansa, w Polsce ukazały się : Zaklinacz koni, Serce w Ogniu, W pętli oraz Przepaść, wszystkie naprawdę doskonałe, ale nie łatwe. Każda kryjąca jakąś tragedię i rozterki bohaterów, a jednak nieprzewidywalna, jak na razie autorowi nie udało się mnie znudzić i czekam na tłumaczenie jego nowej powieści „The Brave”. Wydanie książki zostało opóźnione ze względu na wypadek autora i jego rodziny: poważne zatrucie grzybami, które poskutkowowało zniszczeniem nerek, koniecznością dializ i oczekiwaniem na przeszczep, na szczęście dla nikogo nie skończyło się tragicznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz