wtorek, 12 października 2010

Męczennice i nie o passiflorę tu chodzi



Chodzi mi po głowie, od piątkowej rozmowy z przyjaciółką, żeby napisać, co teraz napiszę i mam nadzieję, że nikogo nie obrażę. Jest to mianowicie tekst o kobietach męczennicach. Jak przeczytacie to zrozumiecie o jaki typ mi chodzi i wierzę, że każdy zna takowe. Ja się bynajmniej na naśmiewam nazywając kogoś męczennicą,  bo im się pomnik należy za cierpienie, chociaż, jako, że cierpią z wyboru to może i drugi za głupotę.
Ja w najbliższym otoczeniu mam cztery męczennice, z czego trzy naprawdę mi bliskie i ich los naprawdę leży mi na sercu, choć niewiele mogę zrobić.
Charakterystyka męczennicy: raczej nie skacze w kwiatka na kwiatek, „bywa w dłuższych związkach”. Męczennica to zazwyczaj kobieta nieprzeciętnie ładna i atrakcyjna, do tego może jeszcze być mądra i zdolna, ale tak jej się jakoś składa, że nieszczęśliwa.
Zazwyczaj, do czasu, trafia na całkiem fajnych facetów, zakochanych i dbających o nią, aby po jakimś czasie stwierdzić, że to nie to, ze ona go już nie kocha i wtedy się zaczyna, znajduje sobie faceta s...syna. Na początku facet może sprawiać całkiem niezłe wrażenie, inteligentny, czarujący, może być przystojny, lub nie, w porównaniu z męczennicą to nic specjalnego, bo ona to naprawdę mega atrakcyjna babka. Po jakimś czasie zaczynają się schody, z niego wyłazi wszystko co najgorsze, przewraca mu się we łbie, bo nigdy się nie spodziewał, że Taka babka mu się trafi, jak przysłowiowej ślepej kurze ziarno i zaczyna mu się wydawać, że jest nie wiadomo jaki wspaniały. Zaczyna się nad męczennicą znęcać, nudzi mu się, uważa, że jeszcze lepiej może trafić. Przeważnie znęca się psychicznie, choć zdarza się i przemoc fizyczna, a ona wszystko znosi i kocha, on traktuje ją jeszcze gorzej i ma o niej coraz gorsze zdanie, a ona dalej znosi i już nawet nie płacze, bo jego to irytuje.
 Jak męczennica spotyka się z koleżankami  wtedy może się wypłakać; przechodzi też przez różne fazy, czasem mówi, że już dosyć i od niego odchodzi, czasem go usprawiedliwia i opowiada dlaczego on się tak zachowuje, czasem opowiada o tym jak to dobrze jest ostatnio i wszystko ma się ku lepszemu i on się zmienia, czasem, jaki to on ma ciężki okres i ona go teraz nie może zostawić, bo on się załamie. Jej poczucie wartości spada, czuje się coraz bardziej nieatrakcyjna, a on coraz bardziej urasta w jej i swoich własnych oczach (nie ważne, że utył i wygląda paskudnie a i wcześniej raczej nie było na czym oka zawiesić), on się karmi miłością i zaślepieniem męczennicy, a jej mówi, że jest brzydka, gruba, nieatrakcyjna...
Jeśli macie przyjaciółki męczennice wiecie też, że one tak naprawdę nie chcą od Was żadnej rady, one tylko chcą się wygadać i wypłakać, a jak będziecie zbytnio krytykować s...syna to przestaną Wam w ogóle opowiadać co się dzieje i będą cierpieć w samotności. Cholera człowieka bierze, chce się taką potrząsnąć, żeby zrozumiała i nie marnowała życia, ale jak sama do tego nie dojrzeje, to nie ma szans. Męczennica bardzo odżywa, jak się wygada, ale rzadko znajduje na to czas, bo Jego potrzeby są na pierwszym miejscu, on chciał wyjechać gdzieś, ona nie może się spotkać, bo coś musi dla niego zrobić, itp. Dodatkowo męczennica jest tak umęczona tym wiecznym złym traktowaniem, że jakikolwiek przejaw „dobroci” ze strony jej oprawcy i jest on wynoszony na piedestał. Poza tym ona jest tak zapatrzona w Niego, że bardzo ciężko jej podjąć decyzję o odejściu, a jak już postanowi to znowu zaczynają się problemy.
On już się w zasadzie znudził i szuka sobie czegoś nowego, zwłaszcza ze swoim nowo zbudowanym ego, ale szkoda się pozbywać „wyznawczyni”, ślepo zapatrzonej w niego, więc  stara się ją jeszcze jakoś przy sobie utrzymać. Taki pies ogrodnika, bo ona jeszcze nie daj boże znajdzie sobie inną religię, choć kto ją zechce, on ją przecież trzyma tak trochę z litości...
Chciałam powiedzieć, że z natury nie jestem agresywna, ale może to kłamstwo, bo bym takim co nieco odstrzeliła. Dodatkowo, cholera mnie strzela, że nic nie można zrobić, żeby obudzić i dowartościować  takie fantastyczne kobiety.
Ja mam nadzieję, że „moje” męczennice się nie obrażą, jeśli w swoim zaślepieniu oczywiście dostrzegą tu siebie...I życzę Wam jak najlepiej i cieszę się, że jedna się obudziła i poszła dalej, jedna jest na najlepszej drodze, żeby to zrobić, a pozostałe dwie, cóż, bądźcie szczęśliwe i róbcie swoje...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz