wtorek, 5 kwietnia 2011

„Woda różana i chleb na sodzie"



„Woda różana i chleb na sodzie" to kontynuacja "Zupy z granatów", o której pisałam tu. Niestety ta część nie zachwyca, nie jest zła, ale czegoś jej brakuje. „Zupa...” uwodziła smakiem i zapachem, każdy rozdział zaczynał się od przepisu, na danie, które później Mardżan przygotowywała, a autorka obrazowo opisywała. Niestety Marsha Mehran nie utrzymała tego schematu w kolejnej części, przepisy są, ale na końcu książki. Dodatkowo, dla kogoś, kto czytał poprzednią część autorka niepotrzebnie opisuje przeszłe wydarzenia, z kolei, dla kogoś, kto nie czytał, nie jest to opis dość szczegółowy i nic nie wnosi. Trochę tu zabrakło pomysłów i świeżości, a nie ma co wałkować tej samej historii w kółko i w kółko. Tyle minusów, ale na szczęście są i pozytywy. Książka idealnie sprawdziła się jako wciągające czytadło do samolotu, podczas lotu do Barcelony, lekki, ładny język, dalsze losy sióstr Amnipur i tajemnicza „syrenka”,  znaleziona na plaży przez Estelle (przyjaciółkę sióstr i dawną właścicielkę kawiarni, którą obecnie prowadzą) potrafią porwać na parę godzin. To ładna bajka o życiu małego miasteczka i o tym jak nie pozwolić, żeby nas przytłoczyły duchy przeszłości, oczekiwałam trochę więcej, ale nie jestem jakoś bardzo rozczarowana. Historia, mogła pójść odrobinę dalej,  nie ma zakończenia, być może autorka myśli o kolejnej części, jeśli tak, to już raczej po nią nie sięgnę, chyba, że gdzieś trafię przypadkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz