czwartek, 7 kwietnia 2011

Shantaram


Parę dni temu skończyłam czytać i w sumie z wielką przykrością, przykrością, że się już skończyło.  Dawno nic mnie tak nie wciągnęło i niczego nie połknęłam w takim tempie pomimo sporej objętości (ostatnio takie uczucia miałam w stosunku do nowego Irvinga). Naprawdę fantastyczna książka, jeżeli miałam do niej jakiekolwiek „ale” na początku, to mi przeszło w trakcie czytania.
Historia jest porywająca i cały czas chcemy wiedzieć co dalej, do tego lubimy bohatera i inne postaci, choć nie są do końca pozytywne i na pewno nie wszyscy „akceptowalni” w ogólnie przyjętych normach.  Mamy tu przegląd wszelkich możliwych postaci: narkomani, prostytutki, homoseksualiści, muzułmanie i hinduiści, mafia i światek filmowy Bollywood, ludzie wszelkiej maści i pochodzenia, wszyscy opisani niezwykle barwnie.
Historia jest w większym lub mniejszym stopniu biografią autora, a on przeżył dość żeby się tym podzielić i napisać nie jedną książkę. Główny bohater Lin, którego pierwowzorem jest Gregory David Roberts był skazany za napady z bronią i osadzony w Austarlijskim więzieniu o zaostrzonym rygorze, stracił kontakt z żoną i córką, był uzależniony od heroiny, zdołał uciec z więzienia, wyjechał do Indii, mieszkał w slumsach i leczył jego mieszkańców, pracował dla mafii, pojechał na wojnę w Afganistanie...wystarczy, prawda? Te i wiele innych wydarzeń i ciekawych postaci upakowane ciasno na stronach powieści, opisane obrazowo i wiarygodnie. Nie chcę i nie będę opisywać szczegółowo historii i wydarzeń, myślę, że nie ma sensu, trzeba przeczytać, bo oprócz bogatej fabuły w książce jest dużo przemyśleń i dylematów bohatera, które nadają jej jeszcze inny wymiar.
Jeżeli autor rzeczywiście przeżył wszystko co jego bohater, to szczerze go podziwiam za wolę walki, umiejętność dźwigania się raz po raz z dna i zachowanie w tym wszystkim człowieczeństwa, wiary w ludzi i optymizmu. Ciekawe jest tło historyczne wydarzeń, na przykład zamach na Indirę Gandhi, wojna w Afganistanie, lektura książki skłania do poznania jeszcze lepiej opisywanych wydarzeń.
Tu taka moja dygresja, po wielu latach od mojej pierwszej podróży do Indii zrozumiałam dlaczego dostawca, Sikh, chętnie spotkał się w imieniny Indiry Gandhi, które w Indiach są świętem narodowym i nikt innych nie chciał spotkania w tym dniu, wiedziałam, że Sikhowie nie lubili pani premier za jej poglądy, zwłaszcza spojrzenie na system kastowy i próby poprawy bytu najbiedniejszych, ale muszę się przyznać, nie wiedziałam, że to wyznawcy tej właśnie religii dokonali zamachu na nią i czym sobie na to „zasłużyła”.
Podobają mi się w książce dysputy religijno-filozoficzne jakie toczy główny bohater z Kadirbajem-szefem bombajskiej mafii i innymi znajomymi. Dla każdego kto zna Indie trochę lepiej, opisy ludzi, ulicy i wszechobecnej korupcji są jak najbardziej oddające rzeczywistość, no może czasem z przesadną wiarą w uczciwość i dobre intencje zwykłych obywateli Indii. Podejrzewam, że to wynika z lepszej i szerszej znajomości Hindusów niż moja, bo ja bym raczej stwierdziła, że w Indiach prawie każdy nas próbuje oszukać, choć sama nie znoszę generalizowania.
Ja Indii szczerze nie lubię, byłam tam kilka razy i jakoś nigdy nie zawładnęły moim sercem, ani nawet jego częścią, tak jak udało się to na przykład Chinom, ale Indie Lina chętnie bym poznała, a Lin pokochał Indie całym sobą. Piorunujące wrażenie robi na mnie opis wszelkich okrucieństw czynionych w imię prawa i sprawiedliwości (o jak ładnie mi się napisało:)), przemoc w więzieniach;  czasem przychodziły mi na myśl skojarzenia z „W Imię Ojca”, głównie w odniesieniu do pobytu Lina w więzieniu w Indiach, a także w związku z niewątpliwie wzbudzającą sympatię osobą bohatera, który jednak niewiniątkiem nie jest. Fascynujące jest też przekonanie bohatera o konieczności odkupienia swoich win w połączeniu ze  ścieżkami, które obiera.
Bardzo mnie cieszy, że powstanie film na podstawie książki i wbrew głosom krytyki cieszę się, że Lina zagra Johnny Depp, choć nie wiem jak najprzystojniejszy aktor na świecie (moja subiektywna opiniaJ)może grać faceta, który uważa się za brzydala. Cieszę się, że Amitabh Bachchan zagra Kadirbaja, jest to aktor dobrze znany miłośnikom produkcji Bollywood, ale nie tylko, każdy kto widział „Slumdoga...”powinien pamiętać scenę, gdzie nasz mały bohater biegnie upaćkany gównem (przepraszam za dosłowność) na spotkanie ze swoim idolem, Bachchanem właśnie. No i na koniec cieszę się, że za film zabrała się reżyserska para Peter Weir i Mira Nair, bo to materiał na świetny film a im można pod tym względem zaufać.
P.S. małe "ale" do korekty wydawnictwa, niestety w książce są literówki, łącznie z okładką! to jakaś plaga ostatnio (mam tu na myśli 1Q84)

11 komentarzy:

  1. jakbym zobaczyla na polce w ksiegarni to tytul by mnie nie zachecil ale Twoja recenzja jak najbardziej, musze przeczytac!

    OdpowiedzUsuń
  2. przeczytaj koniecznie i daj znać co myślisz:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę przeczytać, brzmi ciekawie. A co do Indii to wzbudzają skrajne emocje... coś jest albo białe albo czarne, nie ma odcieni szarości, można się w nich zakochać od razu lub nawet nie polubić, a czasem wręcz znienawidzić.
    Myślę, że dużo tu zależy od pierwszego pobytu i na kogo się trafi. Dużo mogłabym powiedzieć na ten temat. Nie powiem, czasem Indie mnie frustrują, ale generalnie potrafią zafascynować jeśli się trafi we właściwe miejsca i na właściwych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. powinnaś przeczytać, bo przecież Ty to znasz z własnego, codziennego doświadczenia. Ja też myślę, że mój odbiór Indii byłby inny gdybym, na przykład przyjechała Cię odwiedzić i zobaczyła Indie z Twojej perspektywy, dodatkowo myślę, że na moje nielubienie Indii wpłynęło to, że byłam zawsze tylko w New Delhi i nie widziałam nic więcej, a stolice bywają paskudne w każdym kraju.

    OdpowiedzUsuń
  5. No dokładnie :)Poza tym, ile można zobaczyć podczas podróży służbowej, gdy się ciągle jest w biegu na spotkania. Ja za pierwszym razem byłam jeden dzień w Delhi, a w zasadzie na jego przedmieściach, potem w Panipat jeszcze większa masakra, potem Agra i tu już fascynacja taj Mahal, na koniec Mumbai. Wszystko szybko, wszystko w biegu...gdzieś pozostał niedosyt, dopiero kolejna podróż na prywatne zwiedzanie umożliwiła mi poznanie ludzi, miejsc i kultury... Indie są tak abstrakcyjne i nieprzewidywalne, że na prawdę mogą wciągnąć. W grudniu był u mnie Szoszor ze znajomymi. Pomogliśmy im zaplanować wyjazd tak by mogli jak najwiecej zobaczyć i byli zachwyceni. Dla kogoś kto chce powoli oswoić się z Indiami, polecam Goa. Można powiedzieć, że to takie indyjskie Bali. Jakbym mogła chętnie zamieszkałabym tam na stałe, bo miasto potrafi się dać we znaki...
    India = Expect the unexpected!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. No to zaczęłam czytać, szkoda jedynie, że mam ebooka a nie prawdziwą książkę, ale zawsze lepszy rydz niż nic :)
    Muszę przyznać, że zapowiada się ciekawie. Urzekł mnie już pierwszy opis:
    ... "Tamtego pierwszego dnia w Bombaju od razu zwróciłem uwagę na inny zapach powietrza. Poznałem ten zapach, zanim jeszcze zobaczyłem i usłyszałem Indie, idąc pępowiną korytarza łączącego samolot z lotniskiem. Podekscytował mnie i zachwycił w tej pierwszej bombajskiej minucie, mnie, wyzwolonego z więzienia nowego przybysza w
    szerokim świecie, lecz wtedy go nie znałem i nie mogłem znać. Teraz wiem, że to słodka,
    gorąca woń nadziei, która jest przeciwieństwem nienawiści; i kwaśny, przytłumiony zapach chciwości, która jest przeciwieństwem miłości. To zapach bogów, demonów,imperiów i cywilizacji zmartwychwstających i upadających. To namacalny zapach błękitnego morza, bez względu na to, w którym miejscu miasta się znajdujesz, i metaliczny jak krew zapach maszyn. Zapach ruchu, snu i odchodów sześćdziesięciu milionów zwierząt, z których ponad połowę stanowią ludzie i szczury. Zapach złamanych serc i trudu życia, wielkich upadków i miłości, z których rodzi się nasza odwaga. Zapach dziesięciu tysięcy restauracji, pięciu tysięcy świątyń, kościołów i meczetów, i setek bazarów, na których sprzedaje się wyłącznie perfumy, przyprawy, kadzidła oraz świeże kwiaty. Karla powiedziała kiedyś, że to najbrzydszy ładny zapach świata i oczywiście miała rację, w tym sensie, w jakim zawsze ją miała. Ale za każdym
    powrotem do Bombaju jest to moje pierwsze doznanie w tym mieście -ten zapach przebijający się ponad wszystko - które wita mnie i mówi, że wróciłem do domu."...

    Rzeczywiście muszę przyznać, że Bombaj "pachnie" tym wszystkim. To miasto z marzeń i snów dla tysięcy ludzi, którzy każdego dnia przybywają tutaj w poszukiwaniu bożego palca.

    Ja sama również ostatnio lądowałam w Bombaju i gdy tylko otworzyły się drzwi samolotu, pomyślałam aha znajomy smrodek :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hihi, coś w tym jest ja rozpoznaję zapach Delhi, Hong Kongu i Aten, trochę smrodek, trochę przyjemny, najbardziej lubię ten HK. Nie mogę sobie przypomnieć czy i jak pachnie Shanghai:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj zapach Hong Kongu jest jedyny w swoim rodzaju :) tęsknię za nim. Za to jak się ląduje w Polsce to pachnie świeżością. Zawsze się śmieję, oo na reszcie ktoś włączył ogólną klimatyzacje :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Słyszałam od tej książce sporo dobrego, po Twojej recenzji wiem już że na pewno kupię i przeczytam. Zajrzyj do mnie i zobacz co ja czytam!
    www.degustatorka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Znakomita lektura, przede wszystkim niezwykły obraz Bombaju, ze slumsami z jednej, i modnymi miejscami śmietanki towarzyskiej z drugiej strony.
    rekomentuje.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń