Chociaż moja babcia pochodziła spod Wilna, a właściwie to duże uogólnienie, bo ze Święcian, to takich blinów u nas w domu się nie jadało. Z ciekawości sprawdzam sobie „bliny litewskie” i okazuje się, że robi się je na ziemniakach, czyli te z mąką gryczaną to rosyjskie i takie lubię najbardziej. Pierwszy raz jadłam bliny u ciotki mojego chłopaka wiele lat temu, były pyszne, potem wiele razy myślałam żeby zrobić, ale jakoś nigdy się nie składało, do czasu. Miałyśmy kiedyśm z moimi przyjaciółkami tradycję spotkań babskich z gotowaniem, wymyślałam co będziemy jeść, albo któraś rzucała pomysł na co ma ochotę, kupowałyśmy składniki, winko i spotykałyśmy się u którejś w domu. Uwielbiałam te spotkania, plotki, popijanie wina i wspólne gotowanie, ja przy garach (przeważnie) i kilka podkuchennych, choć też nie zapomnę pysznych naleśników Wery z rozmaitym nadzieniem i sosami i szarlotki Kate z ubitym mascarponeJ
Przez jakiś czas jedna z moich przyjaciółek pracowała jako kupiec owoców morza i innych rarytasów i była naszym dostawcą składników, schemat gotowania zmienił się o tyle, że dostawałam zadanie: mam szyjki rakowe, krewetki albo mam anchovies czy kawior, Malina wymyśl co mamy do tego kupić. Jak kawior, to bliny, co przygotowałam z szyjek rakowych opowiem przy innej okazji. Nasza impreza z blinami była bardzo udana, jak zresztą wszystkie i niestety chyba nie do powtórzenia, bo jak się zgrać razem, wszystkie żeby wpaść do Polski, do Trójmiasta w tym samym czasie? Jedna z nas w Warszawie, dwie w Krakowie, jedna w Hong Kongu, jedna na Cyprze, jedna w Trójmieście i jedna się „wykruszyła”, spotykamy się zawsze, w okrojonym gronie, przeważnie idziemy coś zjeść, albo zamawiamy, bo szkoda czasu i nie możemy się „nagadać”, ostatnio spotkania zamieniają się w dwupokoleniowe, bo „większa połowa” ma już dzieci. Dla mnie bliny, oprócz doskonałego smaku będą miały zawszę tę wartość sentymentalną i będą przypominać czasy, kiedy pracowałyśmy razem, mieszkałyśmy blisko siebie i co tydzień, co dwa musiałyśmy się spotkać w babskim gronie.
Przywiozłam sobie z Polski mąkę gryczaną z myślą o blinach i przepisie na chleb, który chcę wypróbować. Nie mogłam znaleźć mojego przepisu na bliny, po tylu przeprowadzkach, niestety, wiele rzeczy ginie. W książce kucharskiej „Kuchnia Rosyjska” był przepis, ale z wykorzystaniem wyłącznie mąki gryczanej, a pamiętałam, że mój miał też pszenną, ostatecznie znalazłam przepis, który wyglądał „jak trzeba” tu, cytuję za Liską:
Bliny
ok. 25 sztuk o średnicy 10 cm
ok. 25 sztuk o średnicy 10 cm
Zaczyn:
15 g świeżych drożdży
1 łyżeczka cukru
120 ml letniej wody
Ciasto:
4 jajka
350 ml letniego mleka
80 g masła, stopionego i ostudzonego
220 g mąki pszennej
80 g mąki gryczanej
1/2 łyżeczki soli
do smażenia: masło lub olej roślinny
Zaczyn:
wszystkie składniki wymieszać w misce i odstawić na 20 minut, by "ruszyły".
Ciasto:
Białka oddzielić od żółtek i ubić je na sztywną pianę. Odstawić.
W drugiej misce połączyć oba rodzaje mąki i sól, następnie wlać rozczyn, żółtka, mleko i masło. Zmiksować zwracając uwagę na to, by w cieście nie było grudek.
Dodać pianę z białek i łyżką (nie mikserem!) energicznie i dokładnie ją wmieszać. Ważne, by nie mieszać za długo, ale jednocześnie ważne, by pianę dobrze rozprowadzić w cieście.
Odstawić na 2 h. W tym czasie ciasto podwoi albo potroi swoją objętość, stanie się rzadkie i pełne bąbelków. Tak ma być :)
Na patelni rozgrzać masło lub olej roślinny (ja wybieram tę drugą opcję, jest mniejsze ryzyko przypalenia) i wlewając po 2 łyżki ciasta, formować placuszki. Smażyć ok. 2 minut z każdej strony. Usmażone przełożyć albo do żeliwnego, zamykanego garnka albo na talerz przykrywając je jednocześnie folią aluminiową. Ważne, by nie ostygły, zanim skończymy je smażyć.
Gotowe bliny możemy podawać z kwaśną śmietaną, kawiorem albo sałatką śledziową.
I moje uwagi:
1. U mnie nie ma świeżych drożdży, użyłam suszonych, nie odstawiałam zaczynu do wyrośnięcia.
2. Zawsze smażę wszelkie placki i naleśniki na patelni do naleśników i nie używam dodatkowego tłuszczu do smażenia, bo nie potrzeba.
Cóż kawior Kate był lepszy od tej namiastki, którą udało mi się kupić, ale i tak było smacznie, dla mojego męża zupełnie nowe smaki, co prawda jadamy kaszę gryczaną (z Polski, a ostatnio z nowej rosyjskiej półki w supermarkecie), ale blinów nigdy nie próbował, kawioru też nie, a śmietanę też kupuję tylko od święta, bo to trudno dostępny produkt...
Do blinów przygotowałam sałatkę, to taka zimowa sałatka, z burakiem, choć ja na brak warzyw u mnie nie mogę nigdy narzekać.
Sałatka z burakiem, pomarańczą, fetą i karmelizowaną cebulą
rukola
pomarańcza
buraki w occie (albo gotowane jak wolicie)
czerwona cebula
ocet balsamiczny
sól
pieprz
feta
Cały sekret tej sałatki to cebula, kroimy ją na plasterki, lub drobniej, wrzucamy na odrobinę rozgrzanej oliwy, dodajemy szczyptę soli i powolutku dusimy, jakieś 15 minut, ogień powinien być mały, a cebula nie ma się rumienić, tylko dusić i karmelizować we własnym soku, jeżeli zaczęłaby się przypalać, możemy dolać odrobinę wody, ale przeważnie nie trzeba, należy zamieszać od czasu do czasu, na koniec dodajemy 1-2 łyżki octu balsamicznego.
Kiedy cebula się dusi przygotowujemy resztę, wrzucamy rukolę do miski, obieramy pomarańczę, odkrajając skórkę z zewnętrzną błonką okrywającą miąższ i kroimy na plasterki (sok który wyciekł w czasie krojenia dodałam do cebuli), układamy na rukoli, na to plasterki buraka, uduszona cebulka i trochę pokruszonej fety i świeżo zmielony pieprz, jeżeli potrzeba można polać jeszcze odrobiną oliwy, choć nie trzeba.
A teraz tylko zajadać!