Jak wiele razy wspominałam chętnie sięgam o książki o Chinach oraz autorów chińskiego pochodzenia. Muszę przyznać, że pociąga mnie wszystko co chińskie, kultura, jedzenie, herbata, ludzie i sam kraj. Co ciekawe, dorastając nie marzyłam o podróży do Chin, zawsze marzyły mi się Indie, obraz Indii, jaki nam sprzedają jest taki bajkowy i kolorowy, dodatkowo tyle do zobaczenia i to całe „uduchowienie”, joga i cały pakiet. Z kolei Chiny, to owszem kraj o długiej historii, ale gdzie zniszczono większość tradycji, gdzie łamane są prawa człowieka, itp. Jak to często bywa rzeczywistość weryfikuje nasze wyobrażenia, po trzech wizytach w Indiach, nie mam ochoty na następną, brud, smród, ubóstwo i oszustwo, niestety w tym zamykają się moje wrażenia. Owszem dalej lubię indyjskie jedzenie, lubię obejrzeć film produkcji Bollywood jak mam zły humor, lubię dekoracje z Indii, od ponad pięciu lat uprawiam jogę i pewnie nigdy nie przestanę. Zmierzam do tego, że choć jestem wdzięczna za tych parę rzeczy, to Indii nie znoszę i poza pewnymi wyjątkami nie znoszę mieszkańców tego kraju. I tu może się włączyć moja dobra koleżanka Iwonka, która mieszka w Indiach i zawsze mi powtarza, że mam przyjechać, a ona mi powie, dokąd jechać i będzie mi się podobać, i...pewnie ma rację, ale jeszcze do kolejnej wizyty nie dojrzałam.
Co innego Chiny, po kilkunastu wizytach w tym kraju, a potem półrocznym ciągłym pobycie, chcę więcej i więcej, tęsknię za Chinami, tak jak tęsknię za Polską. Chiny oczarowały mnie od ...drugiego wejrzenia, mój pierwszy pobyt to miłość do Hong Kongu, do Chin musiałam dojrzeć. Mam wielu znajomych, którzy Chin i Chińczyków nie lubią, mam takich, którzy, tak jak ja po pobycie w Chinach zakochali się, jak ja.
Chiny są...po trochu wszystkim, nowoczesnym i szybko rozwijającym się krajem, pomieszaniem starego z nowym, ciągłym pędem dla jednych, lenistwem dla innych, krajem wielkim, zróżnicowanym i bardzo zróżnicowanym społeczeństwem i do Chin zawsze chętnie będę wracać. Planujemy wyjazd wakacyjny do Chin z X, mieliśmy zamiar jechać w zeszłym tygodniu, ale nie wyszło, pewnie pojedziemy jesienią, tylko nie wiem, jak tak długo wytrzymam bez herbaty, która się kończy...i na razie czytam książki z Chinami w tle.
Lubię Lisę See, jako pierwszą przeczytałam jej książkę Kwiat Śniegu i sekretny wachlarz, i ta była najlepsza, potem Miłość Peonii, na mojej półce jeszcze dwie pozycje autorki, teraz padło na Dziewczęta z Szanghaju.
Muszę powiedzieć, że parę pierwszych stron drażniło mnie, ale to szybko ustąpiło, książka wciąga i świetnie się ją czyta. Tradycyjnie już u Lisy See, głównym tematem są kobiety, ich siła i współpraca, wspieranie się w trudnych sytuacjach, dla mnie bardzo wiarygodne, bo ja bardzo wierzę w siłę i mądrość kobiet i ma do nich w moimi życiu duże szczęście. W Dziewczętach głównym wątkiem są relacje i historia sióstr, May i Pearl i jak to z siostrami bywa, relacje niełatwe, z wieloma konfliktami a jednak z wielką, niemal bezwarunkową miłością, wspólnotą i wspieraniem siebie nawzajem w trudnych sytuacjach.
W książce, oprócz sióstr, są też inne kobiety: matka dziewcząt, która zawsze wydawała im się krucha, słaba i bezwolna, która jednak w obliczu tragedii jak spotyka jej rodzinę i kraj, znajduje w sobie ogromną siłę i walczy o przyszłość córek. Jest też teściowa, która wydaje się z początku zła i zacofana, a jak każdy ma swoją historię i walkę, która ją ukształtowała.
Akcja książki zaczyna się w latach 30 XX wieku, w Szanghaju, gdzie Pearl i May wiodą beztroskie życie, w najlepszym, według nich, miejscu na świecie. Niestety ich rzeczywistość ma się wkrótce zmienić, najpierw przez lekkomyślne decyzje ojca i jego zamiłowanie do hazardu, a następnie przez początki okupacji Chin przez Japonię. Nasze bohaterki podejmują trudną i długą podróż do Stanów Zjednoczonych. Jesteśmy świadkami wielu dramatycznych sytuacji, zarówno w czasie tej podróży, jak i po dotarciu do Ameryki. Po długiej podróży Pearl i May zostają zatrzymane na Angel Island, w obozie dla uchodźców, na długo zanim postawią stopy na „Złotej Górze”, jak ówcześni Chińczycy nazywają Amerykę. Potem wcale nie jest łatwiej sny o amerykańskim dobrobycie, okazują się wyłącznie snami, chińskie dzielnice są ubogie, przeludnione, każdy walczy o swój byt i oszczędza, żeby wspierać rodziny w Chinach, lub kiedyś do Chin powrócić. Wielu Chińczyków, nawet po latach pobytu w Stanach nie zna angielskiego, a niechęć i prawo amerykanów nie pomaga w ich asymilacji.
Dodatkowo Chiny jakie znają nasze bohaterki powoli przestają istnieć, wieści docierające z kraju nie są optymistyczne, dziewczęta nie mają do czego wracać, a nie potrafią się do końca pogodzić ze swoim losem, jedno co się nie zmienia, to ich siostrzana miłość, choć może powinnam powiedzieć, że zmienia się bardzo, ale dalej je łączy i daje siłę i w dalszym ciągu nikt nie zna Pearl i May tak dobrze, jak one siebie nawzajem.
Muszę powiedzieć, że pierwszy raz czytałam o chińskich emigrantach przybywających do Ameryki, o „papierowych związkach”, o tym jak zawsze niechętna emigrantom Ameryka ich przyjmowała i traktowała, jak zmieniało się to na przestrzeni lat i jaki udział w budowaniu mitów na temat Ameryki i stereotypów na temat Chin mieli emigranci.
Polecam serdecznie i ze względu na motywy chińskie i siostrzano/ kobiece i po prostu jako mądrą i prawdziwą książkę o życiu.